czwartek, 16 grudnia 2010
Żyję
środa, 8 września 2010
czas zamilknąć
Dziękuję wszystkim za odwiedzanie i niektórym za komentowanie. O wszystkich będę pamiętał przemierzając rowerem bądź biegiem polskie przestrzenie.
Będzie to ciekawe doświadczenie - bez internetu to we współczesnym świecie jak pogrążenie się w niebycie.
Bosemu Antkowi życzę zdrowego potomka a Romeusa szczególnie o modlitwę bo nadchodzi dla mnie ciężki czas.
Pozdrawiam
Quis ut Deus i jego pomykające po polskich drogach rowery.
piątek, 3 września 2010
w zdrowym ciele zdrowy duch
Pewien rygoryzm moralny, normy, zdrowe zakazy i nakazy budują ducha. Pomagają go kształtować we właściwym kierunku. Gdy się potrafi zapanować nad sferą duchową łatwiej przychodzi kształtowanie własnego ciała.
Przynajmniej ja tak mam. Gdy wnętrze mam uporządkowane łatwiej przychodzi zazębić wszystkie obowiązki domowo-zawodowe.
Gdy następuje zachwianie ducha sypie się i reszta. Ciężej zdobyć się na dodatkowy wysiłek, zrobić coś ponad.
Coś mnie sie posypało, straciłem chęć walki. Jak to powiedział mój dobry przyjaciel - szatan walczy o Ciebie. Pewnie jest w tym sporo prawdy bo za tydzień zostaję ojcem chrzestnym i trzeba udać sie do spowiedzi. Ciężej takie rzeczy przychodzą gdy człowiek się zaniedbał i formę duchową stracił.
Trzeba będzie się trochę "napocić" aby się nawrócić, ale jest nadzieja;)
Pod koniec września odbieram nowy rowerek na jesienne deszcze i zimowe śniegi. PHU ROWER w Bydgoszczy zlitowali się nad biednym cyklistą i kolejny raz ruszyli z pomocą. Rower dostanę po kosztach więc parę groszy mniej mam do zapłaty.
Wszystkim rowerzystom z Bydgoszczy polecam fachową pomoc Panów z tego sklepu: www.rowerbydgoszcz.pl
Pod koniec września pewnie dam fotosa i recenzyję sprzętu katocyklisty. A w ramach polecanek muzycznych - szykuje się nowa ciekawa płyta- więcej na stronie:
piątek, 27 sierpnia 2010
krótko o dziecku
Córka powoli ,ale sukcesywnie powiększa zasób słów, ale jak wiadomo dzieciaki lubią tworzyć własne wersje istniejacych słów.
No i bardzo lubi bawić się piłką. Tylko w jej słowniku piłka to pipa....
Będąc z córką na zakupach omijam sklepy sportowe szerokim łukiem;)
wtorek, 24 sierpnia 2010
sponsora szukam - rower muszę kupić
To, że wiem jak nacisnąć na pedały czy zachować się w kościele nie oznacza, że potrafię złożyć rower od podstaw czy obronić wszystkie prawdy głoszone przez kościół.
To pozostawiam fachowcom czy ludziom, którzy sie lubują w takich rzeczach.
Jak ktoś mnie pyta na jakich przełożeniach jeźdzę to odpowiadam, że na takich na jakich w danej chwili mi jest wygodnie.
Muszę kupić nowy rower bo stary się rozpadł, a renowacja zbyt dużo wyniesie i nie ma pewności, że bedzie pracował jak należy. Moja zimowa Merida to jedna z największych wpadek jakie zakupiłem w życiu. Mój brat pomyka na Meridzie i jest ok., a ja miałem z nią same problemy z napędem. Najgorsze, że była to usterka, którą było ciężko udowodnić. Wymieniłem wszystko co mogłem a w rowerze nadal łańcuch przeskakiwał.
No i nadszedł kres męczarni na szosie jednak przyjdzie czas męczarni finansowych.
Najwyżej sprzedam nerkę aby spłacić rower. Czymś do pracy trzeba dojeźdzać a nikt mi roweru nie zaponsoruje. Nie nazywam się Szmyd czy Włoszczowska. Nie pokażę się na znanych wyścigach a tylko na ulicach i szosach w Polsce. A taka reklama to żadna reklama. Więc przerzucam się na suche bułki - na czymś trzeba zaoszczędzić.
czwartek, 19 sierpnia 2010
wypalenie
Zero świeżości. Zero płynności. Zero przyjemności. Totalne wypalenie. Pogorzelisko zarówno fizyczne jak i mentalne.
Znam przyczyny, ale ich nie przeskoczę.
Dziecko budzi się jak jest dobra noc kilka razy a jak kiepska to kilkanaście. W pracy zawirowania i dość intensywny okres sprzedażowy.
Gdy wybiegam po 13 godzinach pracy na szosę nie przeżywam jedności z naturą. Przeżywam ból istnienia w przenośni i dosłownie. Modlę się tylko aby przebiec te blisko 15 km w miarę przyzwoitym czasie aby mieć parę minut wiecej na regenerację.
Jednak wiem, że odpuszczenie sobie ruchu spowoduje jeszcze większe straty.
Gdzieś tam sie kołacze w głowie data 5 września - półmaraton w Pile. Już wiem, że będzie gorzej niż w kwietniu. Ale jeżeli dzieci będą zdrowe na 90% wystartuję, aby zakończyć sezon biegowy a otworzyć rowerowy. Takie ładne choć słabe fizycznie zwieńczenie roku.
Fajnie bo 11 września zostanę ojcem chrzestnym małego Mareczka, syna moich najlepszych przyjaciół. Te daty się gdzieś są bliskie sobie i może zapowiadają nową nadzieję, że ten blog jak nazwa wskazuje stanie się bardziej cyklistyczny. Tego sobie po cichu życzę.
Dziękuję czytaczom za wierność mimo mojej rowerowej niewierności, a Pani Kasi i Panu Sylwkowi za super prezent dla dzieciaków. Tak jak obiecałem trud pilski ofiarowuję szczególnie w Państwa intencji.
wtorek, 10 sierpnia 2010
Niebezpieczeństwa archeologizmu.
Książka napisana w typowym amerykańskim stylu, który ma to do siebie, że się łatwo wchłania i nie jest przeładowany tysiącami wykresów i tabelek.
No ale co może być interesującego w opowieści o biegaczach pokonujących ultramaratony?
Otóz książka ta nazwana została ewangelią zdrowego biegania. Na czym ono ma polegać?
Otóż autor stawia na bieganie na boso lub w butach, które ze współczesnymi biegówkami mają niewiele wspólnego - są pozbawione wszelkich ulepszeń i amortyzacji.
Ma to spowodować zmniejszenie ryzyka kontuzji jak i zmienić konsumpcyjne bieganie w bieganie zgodne z naturą.
I w pewnym sensie autor ma rację. Współczesne buty powodują, że biegamy nienaturalnie przenosząc cieżar biegu na pięty. Osłabiają one naturalnie pracujące miesnie przerzucjąc pracę na inne co może powodować niebezpieczne kontuzje.
To prawda, że współczesne bieganie to wielki biznes mający wyciągnąć z biegaczy coraz wiecej kasy.
Jednak jego radykalne odrzucenie współczesności biegowej nie przyniesie jednak cudownego uzdrowienia biegaczy.
Autor zapomina, że zaczęlismy sie tak poruszać bo od maleństwa włozono nas w buty, które wyrobiły w nas pewne nawyki. nasze mięśnie, układ kostny, ściegna zostały w pewien sposób przeprogramowane. Nagłe odrzucenie całej otoczki wspomagającej moze wyrządzic wiecej szkód niz pożytku. Samo zdjęcie butów nie skoryguje źle ustawionej do naturalnego biegania sylwetki. Do tego potrzeba trenera i wielu miesięcy przemyślanych planów treningowych.
Nie będę biegał boso. Będę używał dalej biegówek, ale z jak najmniejszym wspomaganiem. To, że pierwotne bieganie odbywało się boso nie oznacza, że można je bez zgrzytów zaadoptować we współczesności.
Troche mi to przypomina powrót do źródeł w kosciele. Pewne rzeczy są słuszne jednak zachłyśniecie się tym i odrzucenie wiekowych doświadczeń może powodować spore zamieszanie. Ale to nie miejsce i czas na takie dywagacje.
czwartek, 5 sierpnia 2010
inwazja grubasów
Hmm. Tytuł raczej powinien brzmieć " Jestem leniwy, lubie jeść a chcę schudnąc."
Szanowny czytelniku. Jesteś dorosły więc wbij sobie w głowę, że nie schudniesz będąc leniwym. Jeżeli jesteś gruby to musisz włożyć troche wysilku aby schudnąć. Inaczej będziesz tracił na wadze ale na koncie wydając pieniądze na kolejne książki o chudnięciu. Każda dieta ma to do siebie, że gdy jej zaprzestaniesz przybierasz na wadze jeszcze bardziej.
Sprawa jest prosta. Chcesz schudnąć? Zacznij sie ruszać. Parę razy w tygodniu bieganie, rower, może pływanie i spadek wagi gwarantowany. Oczywiście trzeba trochę ograniczyć spożycie kalorii, ale nie jakoś drastycznie.
No tak, ale skąd na to czas brać, ktoś mi zarzuci.
Jeżeli ktos ma czas na czytanie takich głupot jak książki o dietach cudach to zamiast je studiować niech zacznie się ruszać.
Lenistwo jest jednym z grzechów głównych więc zaczynając uprawiać sporty różne zaczynamy walkę z ową słabością i hartujemy własne ciało i ducha.
Pogoda piękna - więc do dzieła.
Na pocieszenie dodam, że i ja mam do zrzucenia do końca miesiąca 4 kg. więc i ja nie mam łatwo. Za lekkie pofolgowanie ciału trzeba zapłacić teraz dodatkowym wysiłkiem.
środa, 4 sierpnia 2010
przeprowadzka
Przeprowadzka niestety pokazuje jak bardzo jestem dzieckiem tego świata. Człowiek gromadzi tyle róznych "potrzebnych" mu rzeczy, że nagle okazuje się, że jestem nimi wręcz zasypany.
Już wydałem czy sprzedałem część książek bo nie miałem ich gdzie tzymać i ciągle brak miejsca. Drugie dziecko potrzebuje swego kąta więc trzeba rowery z domu wyprowadzić)własne rzeczy gdzieś upchnąć.
Wizja świata przedstawiona w genialnej animacji Wall-e jest wręcz prorocza. Jeszcze trochę a będę musiał sobie takiego robota do sprasowywania niepotrzebnych rzeczy nabyć.
Na razie będzie musiało go zastąpić allegro i rozdawnictwo.
Gdzieś tam kołacze mnie sie po głowie cały czas potrzeba uwolnienia się od przesadnego konsumpcjonizmu i małymi krokami trzeba zacząć wprowadzać to w życie.
Zarówno w życiu domowym jak i szosowym. Ale o tym wkrótce w krótkiej notce o bardzo fajnej książce.
czwartek, 15 lipca 2010
Najlepszy gregario na świecie.
Jednego dnia ten jest najlepszy a drugiego inny. Zależy to w głównej mierze od ilości czasu antenowego poświęconego danemu kolarzowi.
Ja mam dużo lepiej. Mogę śmiało powiedzieć, że jestem najlepszym gregario na świecie. Gregario to tzw. człowiek od brudnej roboty, który lidera wyprowadza na czystą pozycję do ataku, pozwala mu zaoszczędzić siły osłaniając od wiatru, przywozi bidony.
Ja jestem gregario mojej córki. Ja pedałuję aby ona mogła jechać, podaję bidon z piciem, osłaniam od wiatru i cały czas jestem do jej dyspozycji. Córka wie, że na tatę może zawsze liczyć i w miarę sił i możliwości zrobię wszystko aby jej życie było pełne radości z poznawania świata.
Nigdy nie zostanę wielkim mistrzem kolarskim ale zostałem najlepszym gregario na świecie - to jest spełnienie moich marzeń. Tego Wam również gorrrrrrąco życzę.
poniedziałek, 28 czerwca 2010
syna także mam
Dzisiaj na pocieszenie fotograficzne podglądanko synka.
Przypominam, ze ma na imię Grzechu, 11 lipca zmieniamy mu status z poganina na ochrzczonego, jest fanem Toy story i kolarstwa. Te dwie rzeczy z tatą regularnie ogląda;)
Na tej fotce wciela się w postać Chudego z Toy Story. Jest tylko jedno ale.. W bajce jest szeryf Chudy a tutaj mamy Szeryfa Grubego ( pozdrawiającego wujka Grubego z Bydgoszczy znanego jako Azja).
poniżej druga odslona Grzecha - tym razem w koszulce z Buzzem Astralem - bawi się osmiornicą z Toy Story 3
sobota, 26 czerwca 2010
manewrowanie kierownicą wychowania
Dzisiaj ponad godzinna wycieczka z córką szosami Poznania i okolic dała temat do posta.
Sam na rowerze czuję się wolny i niezależny. Czasami jeżdżę bardziej agresywnie, ufając intuicji a nie zdrowemu rozsądkowi. Człowiek zżyty z rowerem zna jego słabe i dobre strony, wie jak rower się zachowa i czasami może pozwolić sobie na nutkę szaleństwa.
Mając z tyłu córkę rower staje się mniej przewidywalny, trudny do opanowania. Ciężej się nim manewruje, jest bardziej wywrotny i każda zła decyzja może się źle skończyć nie tylko dla mnie ale dla osoby która ufa mi do końca.
Nie mogę myśleć, że pojadę tu i tam bo z tyłu mam kogoś kto inaczej odbiera jazdę i trzeba zadbać aby ona była dla niej fascynująca.
Cały czas trzeba być czujnym i oprócz szczególnej uwagi związanej z bezpieczeństwem wynajdywać kotki, pieski, tramwaje, koparki i wszystko co fascynuje córkę.
Zupełnie tak samo jest w życiu.
Bycie ojcem to ciągła sztuka spokojnego kierowania wychowaniem dziecka. Trzeba uważać aby nasze przyzwyczajenia nie wpłynęły negatywnie na życie dziecka.
To co jest dobre dla mnie dorosłego może być bardzo niebezpieczne dla dziecka. Podejmując decyzje musisz brać pod uwagę fakt, że wpływają one także na osoby za które jesteś odpowiedzialny.
Nie możesz myśleć o sobie ale sprawić aby mozolna sztuka przyswajania sobie nowych rzeczy przez dziecko stała się czymś fascynującym. W zalewie niepotrzebnych i zgubnych informacji wyłapywać dobre rzeczy, które ukształtują dziecko.
czwartek, 24 czerwca 2010
głód wiary i głód roweru
Idąc sobie z synkiem rano na spacer doświadczyłem głodu. Gdzieś tam dusza krzyczy aby się pojednać z Bogiem i ciało aby przeprosić się z rowerem. Coś obie Rzeczywistości pozostały gdzieś na uboczu. Problemy dnia codziennego, rodzina, brak czasu spowodowały, ze ograniczyłem pewne rzeczy do minimum. Grzech lenistwo wziął górę nad tym co rzeczywiście wartościowe.
Bieganie jest super sprawą jednak tam nie doświadczam pełni życia. Może być uzupełnieniem jednak nie zastąpi ramy roweru.
Gdzieś tam nastąpiło zespolenie się wiary z rowerem i jak wiara szwankuje to pedałowanie idzie także mozolnie. Duchowość cyklistyczna naprawdę jest moja drogą do Boga.
Wczoraj czytając mojego mistrza pisarskiego Chestertona natknąłem się na takie zdanie- " Tak wiele modnych dziś herezji stoi twardo dziś na nogach, ponieważ nie mają głów, na których można by je postawić."
Będę się starał tak połączyć moja pasję z wiarą aby miała głowę w Kościele a koła na asfalcie.
sobota, 19 czerwca 2010
Toy Story 3
Uwielbiam bajki Pixara. Potwory i spółka, Auta, Wall-e to tytuły, które zaraz po wejściu na ekrany zasłużyły na miarę kultowych animacji. Jednak największą sławę przyniosło im Toy Story.
Ta niesamowita animacja w swoich dwóch pierwszych odsłonach postawiła bardzo wysoko poprzeczkę twórcom bajek. Chyba nie ma dziecka, które by nie znało Buzza i Chudego.
W przeciwieństwie do studia DreamWorks, ludzie z Pixara tworzą bajki w których liczy się historia a nie parę fajnych grypsów i gagów.
W jedynce widzieliśmy jak pomiędzy Buzzem i Chudym tworzy się przyjaźń. W dwójce zostaje ona wypróbowana w ogniu walki Buzza o Chudego z porywaczem Kurakiem.
Po jedenastu latach zawitała do kin kontynuacja przygód Chudego i Buzza.
Tym razem właściciel naszych bohaterów- Andy, udaje się na studia. Zabawki idą w odstawkę i aby nie skończyć na wysypisku uciekają do przedszkola, gdzie są dzieci. I tam zaczyna się niesamowita przygoda.
Przyznam się, ze szedłem do kina pełen obaw. Bałem się, że trójka może okazać się najsłabszym dziełem trylogii. Siedząc przed seansem rozmawiałem z żona o Shreku, który w jedynce był powiewem świeżości a w kontynuacjach okazał się zupełną klapą. Okazało się jednak, że obawy były nieuzasadnione.
Trójka jest lepsza niż pozostałe dwie. Może jest skierowana do trochę starszych dzieci, ale nie zapominajmy, że dawni fani serii dorośli a i historia jest bardziej poważna. Oprócz zabawy mamy sporo niesamowitej dramaturgii i zmian akcji, których nie powstydził by się sam mistrz suspensu Alfred Hitchcock. Jest to też pierwsza animacja, która tak bardzo potrafi poruszyć bardziej "miękkie strony człowieczeństwa" objawiąjace się napływaniem wody do gałek ocznych samca.
Jest sporo odwołań do jedynki i dwójki oraz do kilku niezapomnianych filmów jak np. Władca Pierścieni.
Wspaniała historia ubrana w piękne szaty 3d. Naprawdę warto zobaczyć, że w bajkach można jeszcze przekazać czym jest przyjaźń i pozytywne wartości. Tego podanego w tak mistrzowski sposób nie zobaczysz nigdzie poza Toy Story.
Do kin Panowie i Panie.
Poniżej autor oprowadzający Buzza i Chudego po polskich górach.
piątek, 18 czerwca 2010
Podziękowania dla Państwa Kasia i Sylwester Szmyd.
i córka na swoim trenażerze
Na koniec małe wyjaśnienie co do obecnego kształtu bloga. Parę osób w prywatnych mailach zapytywało dlaczego nastąpiło pewne odejście od dość hermetycznej tematyki bloga.Otóż nigdy nie zamierzałem pisac bloga a pisząc pierwszego posta nie zakładałem, że będzie on tylko o rowerach. Jest to raczej pewna refleksja nad własnym życiem na które składa się wiele rzeczy. W pewnych okresach pewne formy aktywności dominują co ma wyraz w postach. Rowerowy duch czuwa nadal się unosi nad blogiem i w niedługim czasie czuję, że zacznie znowu mocno dawac o sobie znać. Co do rodziny o której wspominam często - to jest sens życia - rower, bieganie i inne zainteresowanie są tylko dopełnieniem. Mam nadzieję, że wszystkie wątpliwości zostały wyjaśnione.
pozdrawiam -quis
sobota, 12 czerwca 2010
Stary rower.
czwartek, 10 czerwca 2010
Lata osiemdziesiąte. Jedzenie i muzyka.
poniedziałek, 7 czerwca 2010
Rower i biegi kontra codzienność.
Czasem wybiegając po dniu zabaw z dzieciakami po pierwszym kilometrze wiem, że mój ambitny plan zostanie zmodyfikowany o 30-40%.
Nie to, ze nie dam rady - zwyczajnie nie mam ochoty. Przebiegam wtedy założone minimum - 10 km i jestem usatysfakcjonowany.
Ktoś może zarzucić, ze nie mam w sobie ducha wojownika. To prawda- ale dzięki temu mam cały czas frajdę z pokonywania kilometrów. Kurczowe trzymanie się planu potrafi zabić ducha.
Wczoraj zamiast wrócić po pracy do domu poczułem jedność z szosą i zrobiłem sobie dodatkową godzinę jazdy na rowerze. Nie planowałem. Wiedziałem, ze dzieciaki już śpią i mogę sobie na to pozwolić. Zamiast pojechać prosto - skręciłem i zrobiłem mały objazd.
Przejechałem znajomą trasę, zobaczyłem jak sobie radzę na podjazdach, powdychałem spaliny i z uśmiechem na twarzy wróciłem do domu. Do tej rowerowej wycieczki wrócę w następnym wpisie.
W życiu duchowym także nie planuję. Z reguły wielkie plany niweczyła codzienność i prowadziło to tylko do niepotrzebnych frustracji. Mając ileś tam lat doświadczenia człowiek intuicyjnie wyczuwa co mu w danej chwili pomoże.
To jak z jazdą pod górkę. Nie zastanawiam się na jakim przełożeniu je pokonam - dostosowuję je intuicyjnie. Tak jak połykając szosowe kilometry poznaje się swoje możliwości i zespala się je z rowerem tak z upływem lat umie się dostosować modlitewny rytm do kondycji duszy.
Rytm - słowo klucz tego bloga.
sobota, 29 maja 2010
Sylwester Szmyd
Nie będę przytaczał w jakich drużynach jeździł, skąd pochodzi, co lubi. To sobie można wyczytać na jego blogu, w gazetach.
Nawiązując do tematyki bloga uderzę w inny ton.
Jan Paweł II przypominał, że świat potrzebuje zwyczajnych świętych. Nie żadnych wielkich autorytetów ale ludzi poświęcających się swoim obowiązkom rodzinnym czy zawodowym w stu procentach. Takich, którzy po cichu budują ziemskie christianitas, którzy zdając sobie sprawę z własnych słabości potrafią jednak dokonywać rzeczy wielkich - dawać przykład cichym zwyczajnym życiem.
Właśnie tak widzę Sylwestra Szmyda w kolarskim świecie. Wykonując solidnie swoją pracę gregario, czyli pomocnika najlepszych w drużynie potrafi zmienić losy wyścigu. Od niego w dużej mierze zależy jak lider zaprezentuje się na mecie i czy zbierze laur zwycięstwa. O pracy Sylwestra będzie pamiętać garstka pasjonatów. Nie będą podawać, że Basso wygrał dzięki pracy Sylwestra Szmyda, jednak to w znacznej mierze po cichu on zbudował to zwycięstwo.
U Sylwestra Szmyda uderza też fakt, ze zdaje sobie on sprawę że nie jest stworzony do bycia liderem bo jak twierdzi nie ma w nim aż tyle talentu, ale jest stworzony do bycia pomocnikiem. I to najlepszym pomocnikiem.
Właściwy człowiek na właściwym miejscu.
Trzymam kciuki za Pana dalsze pomykanie po szosie!!!!!!!
poniedziałek, 24 maja 2010
majowe oczyszczenie
Do domu rodzinnego mam blisko 150 km więc postanowiłem ten dystans jak czyniłem to przynajmniej raz w roku, pokonać rowerem.
Początek okazał się masakryczny. Mgła i wilgoć szybko dały się we znaki odbierając przyjemność z jazdy. Próby zatrzymania się na poboczu skutecznie uniemożliwiały chmary meszek. Po 70 km zastanawiałem się co mi właściwie odbiło żeby wybrać się rowerem. Ale wjazd do Wągrowca okazał się przełomowym momentem. Wyszło słońce i organizm wskoczył na wysokie obroty. Złapałem właściwy rytm i pomykałem z radością po szosie. Nastąpiło oczyszczenie. Wszelkie problemy w tamtej chwili straciły na znaczeniu. Byłem tylko ja i szosa. Gdzieś tam unosił się Duch św. przenikając wszystko w dniu pamiątki jego zesłania.
Oczywiście rower został już odstawiony w garażu, problemy wróciły próbując przyćmić te chwile wolności i radości. Jednak gdzieś wewnątrz tli się Duch i pomaga przetrwać przeciwności i oczekiwać na kolejną dawkę czarnej szosy.
Na koniec pozdrawiam Krzyżyków. Wczoraj koło 21 narodził się im syn Marek. Cztery kilo zdrowego chłopaka. Urodzony w świętej rodzinie, świętego dnia - będzie świętym
czwartek, 20 maja 2010
Święci grzesznicy
Taki oto news dzisiaj przeczytałem, usłyszałem i.. I nic.
Ktoś, kto chociaż trochę interesuje się kolarstwem wie, że duża część peletonu bierze doping. To jest sport zawodowy gdzie nie ma miejsca na słabości i kiepskie wyniki.
Lance jest ikoną a ikon się nie rusza. Nikomu nie będzie na rękę jakiekolwiek babranie w przeszłości Bossa. Jest on bohaterem dla osób walczących z rakiem, człowiekiem przynoszącym kolarstwu i sponsorom góry pieniędzy oraz dobrym zaczynem na polityka.
Zresztą prawo nie działa wstecz - wszystkie kontrole antydopingowe przeszedł bez wpadek więc nie można mu nic zarzucić.
Ciekawe jednak jest jedno. Wszyscy więksi przeciwnicy jak i towarzysze zespołowi Lanca wpadli na dopingu. Albo jest sprytniejszy albo jest terminatorem w ludzkiej skórze. Bóg wie - mnie nic do tego.
Wszystkim zainteresowanym polecam książkę ( krąży w pdf-ie), którą napisał Voet Villy pt. Przerwany łańcuch, która opisuje pierwszą wielką aferę dopingową w kolarstwie.
To tak na gorąco w przerwie reklamowej w czasie oglądania wyścigu kolarskiego dookoła Kalifornii.
Do tematu wrócę za czas jakiś.
środa, 19 maja 2010
siodło jak klęcznik
Osobiście używam wąskiego i w miarę twardego siodła. Po pierwsze uda nie obcierają się o boki siodła a po drugie siedzenie nie zapada się w miękkie siodło. Oczywiście nie da się wyeliminować pewnego bólu pośladków ale takie siodło naprawdę minimalizuje skutki zbyt długiego siedzenia.
Podobnie jest z ławkami w kościele. Te niby mające ułatwić życie poduszeczki na klęcznikach zawsze przy dłuższym klęczeniu powodowały, że nie mogłem się skupić na modlitwie. Po 5 minutach kolana wołały abym się podniósł i dał im odpocząć. Na mszy nie ma problemu bo klęczy się tylko parę minut jednak przy adoracjach już problem jest istotny.
Poniżej mój rowerowy klęcznik firmy Selle Italia model -Shiver Troy Lee Designs. Urzekło mnie wyglądem i w miarę niewysoka ceną. Dodatkowo do jazdy na nim zachęcił mnie Ojciec, który wspaniałomyślnie dał mi je w prezencie. Opłaca się mieć dzieci - zmiękczają dziadków;)
wtorek, 18 maja 2010
Nowy sezon - nowe miejsce
Zaniedbanie bloga wynikało głównie z przemęczenia i wypalenia. "Sukces" w półmaratonie i rewelacyjna forma na rowerze trochę mnie rozleniwiły. Ostatni miesiąc trochę się zaniedbałem co odczułem po 3 tygodniach niebiegania. Czułem się jakbym pierwszy raz wychodził potruchtać.
Ale myślę, że będzie lepiej bo pewna urocza osóbka postanowiła mi pomóc w osiągnięciu dobrego wyniku na półmaratonie w Pile i podarowała półprofesjonalne urządzenie treningowe Garmina 305.
Wczoraj biegając uświadomiłem sobie, że życie z dwójką dzieci przeżywam intensywniej niż jak byliśmy tylko we dwójkę z żoną. Nie mam zbytnio czasu na żadne pierdoły. Zaczynając dzień o 20, jak dzieci pójdą spać staramy się te parę godzin naprawdę wykorzystać efektywnie. Znajduję czas na bieganie, czytanie, obejrzenie kolarstwa ( polecam blog Sylwestra Szmydta - najlepszy Polak w peletonie i wkrótce poświęcę mu jedna notkę, z czym noszę się od roku).
I gdzieś tam tylko człowiek uświadamia sobie ile czasu zmarnował, ile ewangelicznych talentów nie rozmnożył tylko zakopał.
Pozostaje tylko ufność w Miłosierdzie Boże.
Pewnie pewnie także intensywniej na blogu. Może czasem mniej poważnie, mniej patetycznie, mniej duchowo.
Będę bardziej ja.
poniedziałek, 17 maja 2010
Ojcowska duma. Sobotnie rowerowe szaleństwo.
W sobotę poczułem się jak wielki mistrz masoński, gdy przygotowywałem rower, a potem ubierałem córkę ,na pierwszą wspólną rowerową przejażdżkę.
Do tej pory rower był moją odskocznią od rzeczywistości, rodziny, problemów. Nagle za sprawą krzesełka zamocowanego z tyłu stał się wartością wspólną – rodzinną. Córka w sobotnie popołudnie przeżyła rowerowe wtajemniczenie. Krótkie, trochę szokujące, ale chyba jej się podobało. O tym przekonam się gdy następnym razem zaproponuję jej trochę dłuższą wycieczkę.
W sumie można to nazwać rowerowym chrztem. Jej pierwsza jazda na rowerze, na dwóch kółkach. Tak jak weszła w świat Boga przy chrzcie, tak też poprzez rodziców poznaje rowerowe szaleństwo.
Na razie w kościele interesują ją „bam bam” – czyli dzwony. Idąc do kościoła idziemy zobaczyć dzwony oraz czasem „kra kra”- w kaplicy jest Duch św. pod postacią gołębicy. Dla córki wszystkie ptaki robią „ kra”.
W rowerowym slangu córki na razie tylko kask ma nazwę – czapa.
Słownik w obu rzeczywistościach – rowerowej i koscielnej- może mało ortodoksyjny, ale na wszystko przyjdzie pora.
Na razie zakładamy czapę i jedziemy zobaczyć bam bam;)
Męcz się ty świnio- 8 lat po ślubie
Niby nie jest źle, ale mogło być lepiej. Gdzieś na 15 kilometrze, gdy kolano i dawna kontuzja kostki zaczęły ostro o sobie przypominać w głowie powtarzałem sobie, co pewien czas tylko jedno- "Męcz się ty świnio". Te słowa wypowiedział na jednym z etapów Tour de France teamowy kolega Jana Ullricha gdy ten miał kryzys i dało mu to kopa potrzebnego do sukcesu, jakim było wygranie tego wyścigu. Mnie przypomnienie tego epizodu pomogło ukończyć półmaraton z przyzwoitym czasie.
Dodatkowym bodźcem było ofiarowanie wysiłku w intencji 1, 8 rocznego Jędruli, u którego zdiagnozowano białaczkę. Pozdrawiam jego dzielnych rodziców i zapewniam o ciągłej modlitwie.
Pozdrawiam tutaj sąsiada Marka i Tomka Majewskiego( spotkanie po 12 latach) za zagrzewanie do biegu i pometowe konwersacje. Poniżej ja na trasie ( bajkerowa czapeczka grupy kolarskiej csc)
A dzisiaj minęło 8 lat od dnia ofiarowania życia najwspanialszej kobiecie, jaką znam ,i która jest matką Kingi i Grzecha- owoców naszej miłości. Mam nadzieję, że ten miłosny maraton będzie jeszcze długo trwał i mimo trudnych chwil dostarczał nam nadal sensu istnienia. Żono – najszczersze podziękowania za wytrzymanie ze mną tyylu lat.
Wszystkim czytającym bloga życzę pełnych wiary świąt i zapewniam o mojej modlitwie za Was.
aaaa. Jeźdzących samochodem proszę o ostrożność na szosie – może rowerzysta którego mijacie to quis ut deus- zachowajcie ostrożność;)
nie lubię mistyków
na modlitwie jak w życiu- lepiej dużo milczeć
Śmiałem się z ludzi poubieranych „ jak kolarze”. Gdzie ja bym mógł cos takiego nosić? Od trzech lat regularnie pomykam w obcisłym stroju rowerowym i jeszcze nie wyobrażam sobie inaczej.
Podobnie z bieganiem. Latem w rozmowach twierdziłem, że bieganie nie jest dla mnie, maratony dla pozerów i w ogóle to bieganie jest nudne. Od listopada biegam i muszę przyznać, że mnie bardzo wciągnęło. Nawet ostatnio czas sobie zmierzyłem na 10 km( 49 min) i zastanawiam się nad pobiegnięciem w pól maratonie poznańskim.
Milczenie jest cnotą – a ja cnotliwą bestią bardzo nie jestem. Mam, nad czym pracować w poście.
Na modlitwie nie bądźcie gadatliwi napisano. Coś w tym jest – uważajmy, o co się modlimy, obiecujemy- Bóg nam to pewnie na sądzie przypomni. Im mniej zapisane w jego księdze tym lepiej.
Na początku był rower i kask. Potem doszła odzież. Tak naprawdę na tym można poprzestać. Ale nie. Człowiek czyta, rozmawia i każdy stara się mu sprzedać jakaś nowinkę. Ta pierdólka przyczyni się do poprawy wydolności, to pomoże ci poprawić pedałowanie.
Nagle wydajesz niebotyczne sumy na coś, co do szczęścia nie jest potrzebne. W tym sezonie postanowilem nie kupować nic do roweru. Oczywiście nie wliczam tutaj dętek, smaru- to jest oczywista oczywistość.Rower, odpowiednia odzież i licznik. Licznik bez żadnych wypasów. Tylko kilometry.Tak samo z bieganiem. Myślałem, że bieganie to najtańszy ze sportów jednak rzeczywistość szybko skorygowała mój błąd myślowy.Jednak i tutaj pozostanę przy butach ( niska pólka 250 zł), spodnie i bluza.Nie kupię żadnego Garmina liczącego uderzenia serca, pokazującego dystans, liczącego kalorie itp.Dlaczego? Nie potrzebuję pulsometru – czuję, jaką wydolność ma w dany dzień moje serce, kilometry sprawdzę rowerem, wagę sprawdzi waga( o grubasach i chudych w następnym wpisie). Gdzieś tam potrzebuję prostoty i w bieganiu i cyklistycznych porywach serca. Bez wątpienia pewne zabawki są potrzebne zawodowcom, ale przeciętnemu amatorowi do niczego nie służą. Po co udawać kogoś, kim się nie jest – stanąć w prawdzie i odkryć prostą radość pedałowania – to mój cel na ten sezon.Hmmm. Nie ma odniesień do wiary? Chyba jednak jest. Gdzieś tam pod czaszką kołacze się przestroga Jezusa przed gromadzeniem niepotrzebnych dóbr doczesnych. Potrafią skutecznie przesłonić to, co istotne.Z cyklu kontrowersyjnych polecanek muzycznych nowy album Petera Gabriela „ Scratch my back”. Dlaczego on? Bo jest pełen prostoty i piękna. Nie są to autorskie kompozycje, lecz covery jednak Peter nadal im swojego niepowtarzalnego klimatu. Peter, pianino i orkiestra. Klimatyczny i bardzo spokojny album. Dzisiaj nie wklejam okładki, lecz znaczek z jego ostatniej płyty zawierającej autorki materiał UP.
Lica i Krzyżyk- muzycy i katolicy
W sumie to jest jedyny sposób aby podziękować dwóm ważnym osobom w moim życiu. Na żywo bym się nie odważył ale blog jest moim podwórkiem i tutaj umieszczam to co czuję
Są to dwie osoby z kręgu tzw. muzyki metalowej ( mam nadzieję, że jeden z nich się nie obrazi).
Zacznę od starszego., który raczej tych słów nie przeczyta. To Robert Friedrich – jeden z niewielu muzyków których wypowiedzi mogę słuchać czy czytać. Jego świadectwo zawsze było dla mnie czymś ważnym i pomagało w życiu. Creation of Death, Tymoteusz czy Solid rock Acidów były zawsze czymś co dawało mi kopa i pomagało iść przez życie. Zresztą zawsze jestem pod wrażeniem jego rodziny – prawdziwie chrześcijańskiej. Teraz jest Arka Noego i moja córka jest wielką fanką twórczości „wujka” Roberta. Nie żadne teletubisie a teledyski Arki moja córka uwielbia słuchać, oglądać i przy nich tańczyć. Robert Friedrich łączy pokolenia i umacnia wiarę w rodzinach;) poprzez muzykę.
Druga osobą jest Krzyżyk. Człowiek, z którym przyjaźń zaczęła się dzięki Infernal Connection i trwa do dziś. Tomek teraz to mój ulubiony;) perkusista i zarazem wzór dobrego męża i katolika. Zawsze jestem zbudowany świadectwem jego życia w czym udział ma bez wątpienia jego żona Agnieszka( którą serdecznie pozdrawiam). Może nie zawsze na wszystkie sprawy patrzymy w identyczny sposób ale nie przeszkadza nam to przez tyle lat budować malego christianitas. Bez etapu Acidów, bez wątpienia nigdy bym nie poznał Tomka z którym na początku łączyła nas głownie muzyka teraz łączą nas wspólne problemy. Oboje mamy wspaniałe i wyrozumiałe żony i niesforne dzieci.I choć muzyka jest ważna to oboje wiemy, ze bez Boga nic byśmy nie osiągnęli.
Wiem, że muzyce metalowej, rozrywkowej można dużo zarzucić ale te dwa przykłady pokazują, że i tam trafiają się dobrzy ludzie żyjący wiarą.
Duch wieje kędy chce – nawet poprzez hejwi metal.
Dziękuję Wam Panowie i zawsze ze szczególną przyjemnością słucham Robotów Arki gdzie mogę posłuchać w akcji dwóch muzykow dzięki którym moja wiara była i jest umacniana. Poniżej male podziękowanie mojej córki – fotka z dedykacją dla WUJKÓW : ROBERTA I TOMKA
katolicyzm to nie religia dla betonów
samotność krótkodystansowca
Przebiegam codziennie koło wypasionego klubu dla nowoczesnych ludzi- siłownia, fitness i inne ludzkie ulepszacze w jednym miejscu. Na widoku masa ludzi w wieku do 40 lat biegnących na bieżni lub pedałujących na stacjonarnym rowerku. I taka mnie refleksyja nachodzi. Jak bardzo jesteśmy spaczeni, że aby pobiegać czy pojeździć na rowerze musimy zapłacić za coś co możemy mieć za free. Ja wiem, że biegnąc po ciemku nie pokażę swoich wypasionych butów, ubioru. Nie spojrzę w lustro i nie stwierdzę, ze bosko wyglądam. Nie biegnę obok jakieś fajnej panienki. No bo po co.
Biegnę czy jadę dla siebie. Nie potrzebuję widowni czy możliwości opowiadania w towarzystwie co mi umożliwia mój klub narcyzów. Takie miejsca wpisują się wspaniale w nowoczesność gdzie ważne jest ciało a duch to temat dla dewotów i kretynów. Budujesz ciało ale nie hart ducha. Nie musisz zmagać się z wiatrem, deszczem, śniegiem. Jesteś wypakowany ale tak naprawdę miękki bo duch w Tobie jest skarłowaciały. Świat ofiarowuje Ci wszystko w gotowej formie – masz to łykać jak fast foody. Masz nie odbiegać od normy.
Nie neguję oczywiście chodzenia do takich przybytków bo jest tam masa rzeczy niedostępnych na co dzień ale niech one będą uzupełnieniem a nie podstawą.
Tak samo z wiarą. Kiedyś wydawało mi się, że aby być dobrym katolikiem to trzeba przeczytać masę książek, być we wspólnotach, być młotem na heretyków. Teraz doszedłem do wniosku – może mylnego- że najpierw trzeba być dobrym w powołaniu które się dostało a reszta ma być takim codziennym biegiem pozwalającym utrzymywać się na powierzchni łaski.
Nowa Armia ,wysiłek i modlitwa
yerba mate i listopadowy rozruch
Kolejnym ważnym elementem jest bombilla, czyli tzw. rurka do picia- im mniej skomplikowana tym mniej się zapycha. I na koniec zioło.. Na rynku jest wiele marek – ja preferuję Cruz de Malta. Dlaczego? Bo mi najbardziej podeszła. Ma to coś, co moje kubki smakowe zaakceptowały od razu. Z yerbą jest jak z tytoniem fajkowym – smakujesz kilka, ale gdy wybierzesz jeden to zostajesz mu wierny. Yerby nie pijam w pracy. Najbardziej smakuje mi w domowym zaciszu, gdzie mogę przy niej spokojnie zasiąść do lektury czy filmu. Pije się ją powoli, bez pośpiechu -czemu sprzyja bombilla. Jedna sesja może trwać do godziny – z jednego zasypania mam około 0, 7 litra napoju. Doskonale nadaje się także do picia na wycieczkach pieszych jednak trzeba wtedy uważać, aby nie pochlapać się naparem – bardzo trudno schodzą plamy.
Fajnie tak siąść, gdy dzieci są wykąpane i śpią w łóżeczkach ,i delektować się yerbą i nowym Stingiem, którego polecam. Super komponują się jego wariacje na temat świąt z listopadową aurą. O ile Sting miał po Mercury falling parę muzycznych wpadek to ten album jest naprawdę wart uwagi.If On A Winter's Night- tak się to dzieło zowie .
Niedługo powrócą rasowe cyklistyczne wpisy, bo znalazła się ekipa, która podjęła się wyprostowania mojej ramy i wyszło im to imponująco dobrze. W ramach podziękowań polecam sklep w Bydgoszczy mieszczący się przy ulicy Fordońskiej 226. O rowerach wiedzą i potrafią zrobić wszystko. A na koniec przedstawiam przyszłego szosowego miszcza świata Grzesia. Urodził się 11 listopada i ma się po małych zawirowaniach dobrze.
To tyle tematem wprowadzenia siebie i tych kilku czytaczy mego bloga w listopadowy klimat. Witam ponownie- czas rozpocząć kręcenie korbą.
bez doswiadczenia nie ma świadectwa
symbol sprzeciwu
Chrześcijanin żyjąc w świecie tu i teraz jest zarazem poza nim. Idziesz przed siebie w tłumie ludzi a jednocześnie poruszasz się pod prąd. Łamiesz standardy oferowane przez świat bo są one po to tworzone, aby życie było łatwe i przyjemne, przeżywane bez większych wysiłków i wyrzeczeń. Przez to świat nie docenia życia bo to co dostajesz na tacy ,nie cieszy ,a tylko na chwilę zagłusza głód Boga. Dlatego kocham rower. Wymaga wysiłku i poświęcenia. Musisz przełamywać się patrząc za okno i widząc padający deszcz, silny wiatr oraz ludzi opatulonych w kurtki. Nie osłoni cię karoseria samochodu. Jesteś wystawiony na kaprysy pogody ale z czasem stają się one czymś obojętnym, twoje ciało uczy się je cierpliwie znosić. Poruszając się ulicami wśród samochodów jesteś kimś obcym. Niby poruszacie się w tym samym kierunku, ale nie do końca. Burzysz standard wygodnego i łatwego dotarcia do celu. Uderzasz w ego wielu kierowców udających się w tym samym kierunku. Jakże to ktoś nie mający silnika może poruszać się szybciej od ich samochodu. Czasem podnosisz ciśnienie kolesia, który musi zwolnić aby cię wyprzedzić. Przynajmniej jego serce raz w ciągu dnia przepompuje trochę więcej krwi i dotleni bardziej mózg. Logika cyklisty nie pokrywa się z logiką kierowcy. Jest znakiem sprzeciwu wobec bezmyślności wielu kierowców. Często kończy się zderzeniem tych dwóch światów, z gorszym skutkiem dla rowerzysty. Ale to ryzyko ponosi też chrześcijanin zderzający się z logiką świata. Dlatego nie przeraża mnie otaczający świat pogański jak i kraina szosy. Mknę do przodu walcząc z własnymi słabościami wbrew światowej logice.
piątek, 14 maja 2010
dziecko- powiew Ducha i ducha cyklozy
Bjarne Riss szef kolarskiej ekipy przyslal jej w prezencie bidon a rowerek czeka na obklejenie w teamowe barwy Saxo Bank-u;)
A poniżej takie male marzenie taty. Mam nadzieję, że takim czymś kiedyś pojeździmy razem po szosie z Kingą i Grzesiem – przyszlymi mistrzami szosy.
urzędniczy beton w Bydgoszczy
Tytuł: Nie wystarczy mieć rower, żeby być miłośnikiem
Podtytuł: Skoro dyrektor Zarządu Dróg każe mi kupić „węższy rower", to ja poproszę go, aby wskazał mi wymiary idealne na bydgoskie drogi, abym przyjeżdżając do rodzinnego miasta, mógł cieszyć się bezpieczną jazdą – pisze Paweł Juszczak
Dojeżdżam do pracy rowerem bez względu na porę roku i pogodę. Nie oczekuję po Zarządzie Dróg Miejskich żadnych cudownych rozwiązań dotyczących infrastruktury. Chciałbym jedynie, aby inwestycje przeprowadzane przez nich były robione zgodnie z normami i nowoczesnymi rozwiązaniami stosowanymi w innych miastach.Niestety jest tak, że na nowych odcinkach dróg po roku tworzą się dziury, koleiny, krawężniki są zbyt wysokie. Zamiast nawierzchni bitumicznej na drogach rowerowych kładzie się przestarzałą kostkę brukową.Zastanawiałem się, jaka jest tego przyczyna. Ostatnie dni pokazały źródło problemu. Jest nim kadra zasiadająca i utrzymywana z naszych podatków w ZDMiKP w Bydgoszczy.Najpierw w „Gazecie" wypowiedział się pan „mądra głowa" Andrzej PiegJowski, który na zarzut przebudowania skrzyżowania niezgodnie z normami europejskimi odpowiedział „No dobrze, pojedziemy na ekspertyzę i zmierzymy dokładnie wysokość krawężników. Jeśli rzeczywiście okaże się, że przekraczają normy, zarząd zdecyduje na najbliższym posiedzeniu, co w tej sprawie uczynimy." Proszę Pana, jeżeli robota została spartaczona, należy to niezwłocznie poprawić, a nie zastanawiać się przy kawie, czy to poprawimy, czy nie.Drugim komediantem z powyższej instytucji jest sam jej dyrektor-Jan Siuda. 50-letni wielbiciel turystyki pieszej i rowerowej, co napisał w krótkiej notce 0 sobie. Pięknie przedstawił tę swojąpasję związaną z rowerami, odpowiadając dziennikarce skarżącej si ę na korki i brak infrastruktury rowerowej w Bydgoszczy następująco: „Jeśli narzekają (rowerzyści) na tłok, to niech sobie kupią węższe rowery", a następnie dodał „Po co w ogóle jeździć rowerem wśród spalin, po ulicach, zamiast po terenach zielonych?".Szanowny Panie Siuda Otóż turysta chcąc przejechać z punktu A do B, gdzie punkt A to Poznań, a B to Bydgoszcz, musi przejechać przez miasta na trasie. 1 niestety mnie takie coś spotyka, gdy pokonuję trasę Poznań-Bydgoszcz.Chciałbym, aby Pan wskazał mi wymiary roweru, który będzie idealny na bydgoskie drogi, abym przyjeżdżając do rodzinnego miasta, mógł cieszyć się bezpieczną jazdą.Proszę nie pisać kłamstw w notce internetowej o sobie, bo Panu nos urośnie. Posiadanie roweru nie oznacza, że ktoś jest miłośnikiem turystyki rowerowej. Określenie to odnosi się do osoby, która lubi i w miarę możliwości porusza się rowerem także wśród spalin i korków.Na koniec dodam, że za taką wypowiedź powinien Pan przeprosić wszystkich użytkowników dwóch kółek.Paweł JuszczakGazeta Wyborcza Bydgoszcz; Nr: 179.6092; str. 2; 2009-08-01;
więcej o całej sprawie na:
http://www.rower.byd.pl
trenażer reaktywacja
W listopadzie popełniłem wpis o trenażerze, który miałem kontynuować, ale jakoś tak zawsze znalazło się coś innego do roboty i już do tego nie wróciłem. Ostatnio wytknął mi to pewien sympatyczny osobnik więc pora zaniedbanie naprawić.Życie jest bezwzględne. Jeżeli zaniedbasz życie duchowe, odpuścisz sobie codzienną pielęgnację duszy zaraz następuje atak złego ducha, którego nie jesteś w stanie pokonać. Upadasz bo nie masz wystarczającej siły płynącej z niewysychającego źródła Matki Kościoła. Bez łaski nie masz szans z rzeczywistością duchową chcącą zasłonić ci Stwórcę. Wiadomo masz spowiedź i powinno być ok. Jednak aby być rzeczywiście przygotowanym trzeba duszę umacniać i w domowym zaciszu. Post, modlitwa , małe wyrzeczenia prowadzą do umocnienia tego co daje spowiedź – czystego ducha. Spowiedź to początek – takie pierwsze ranne zakręcenie korbami. Jednak wjeżdżasz na asfalt i zaczyna się codzienna walka.
Właśnie trenażer jest dla cyklisty taką formą domowej walki duchowej służący do umocnienia siły- woli i mięśni. Nie jest to wcale takie przyjemne jak się wydaje i wymaga naprawdę sporo samozaparcia. Brakuje krajobrazów, szumu wiatru- trenażer jest nużący i wymaga sporo wysiłku fizycznego jak i psychicznego. Jednak potem gdy wyjeżdżasz na szosę widzisz rezultaty. Jazda sprawia większa frajdę gdyż jesteś w stanie z większą łatwością pokonywać kilometry, podjazdy i ścieżki rowerowe z kostki brukowej. Gdy brak czasu z powodu obowiązków domowych i zawodowych jest to dobry sposób na utrzymaniu formy i zachowania kontaktu z ukochanym rowerem. Po co wydawać pieniądze na siłownię jak można poćwiczyć w domowym zaciszu i gdy dziecko zapłacze znaleźć się po chwili przy nim.trenażer
baranek - łaska ducha szosy
Jednak dla mnie okazało sie to przełomem. To dało mi kopa jak nawrócenie. Nagle odkryłem nowe nieznane wcześniej możliwości mojego roweru. Kierownica dała niesamowitą lekkość bujania na podjazdach a nowe przełożenia zwiększyły średnią prędkość. Siadając na rower czuje się jak nowonarodzony. Poczułem rowerowe olśnienie- czystą łaskę ducha szosy.
To samo mam z wiarą. Jak przygasa, wypala się- szukam nowych obszarów duchowości w skarbcu Kościoła. Czasem trzeba dokonać pewnych modyfikacji w codziennej praktyce wiary, pogrzebać w duchowości innych świętych i tam poszukać natchnienia. Nie przez przypadek katolicyzm ma tak wiele oblicz – Bóg wie, że człowiek zbyt łatwo popada w schematy, ale wystarczy skręcić w inną uliczkę aby schemat stał się na powrót żywą wiarą
abp. Juliusza Paetza letnia posiadłość
Rowerowe wycieczki pomagają odkryć coś co łatwo przeoczyć pędząc samochodem. jak wspominałem w poprzednim wątku odbyłem trasę "sladami Grabosia". Piękna pogoda i pusta szosa sprzyjały wyglądaniu ciekawostek na szosie. Okazało się, że niedaleko Poznania w miejscowołści Września odkryłem sekretną rezydencję abp Juliusza Paetza . Oczywiście nie jest czarno na białym napisane, że to miejsce należy do niego, ale pewne znaki wskazują, że moje małe podejrzenie jest faktem. Przemawiają za tym 3 znaki:
1. kolorystyka
2 napis na twierdzy
3 duży komin do spalania wykupywanej z kiosków całej diecezji Gazety Wyborczej.
Autochtoni opowiadają, że czasami niesamowicie dymi się z komina i słychać zawodzenia przypominające głosy Pacewicza i Michnika. Czyżby ich dusze już za życia przeżywały męki?? Pytanie zostawiam do zbadania agentom kościelnego Archiwum X z Religia TV.Trasa ku pamięci Pawła Grabowskiego
Nie jest to typowe wspomnienie wychwalające cnoty Pawła a raczej mała notka podkreślająca pychę, próżność i brak skromności autora.
W uroczystość Bożego Ciała wybrałem się z rodzinką do Mikorzyna kolo Konina. Około 130 km od mojego domu. Żona z dziećmi pojechała samochodem a ja wsiadłem na rower i pokręciłem korbą. Niby zwykła przejażdżka ale okazała się dla mnie formą modlitwy za nieodżałowanego Pawła Grabowskiego. Na trasie było cudownie. Wszystkie figurki i krzyże przyozdobione. Mijalem barwne i tradycyjne procesje. Uwielbiam ten katolicyzm widoczny poza przeintelektualizowanymi miastami. Taki prosty, barwny i prawdziwy.
Pomiędzy Kórnikiem a Środą WLKP znajduje się miejscowość Koszuty. Miał tam miejsce pierwszy zjazd Forum Frondy. Głównym pomysłodawcą był Paweł . Ci co byli ,na pewno z nostalgia wspominają noc u 12@ i jego wspanialej rodzinki, a następnie pobyt w majątku, w Koszutach. Właśnie przejeżdżając przez Koszuty postanowiłem, że każdy ruch korbą, każda kropla potu zraszająca asfalt zostanie ofiarowana za Pawła. Tak jak można ofiarować Zdowaśkę tak katocyklista może ofiarować coś równie wartościowego – wysiłek. Nie służył on w ten dzień mojej próżności a został przeznaczony dla kogoś. Dla Człowieka, który był prawdziwym przykładem zdrowego chrześcijaństwa.
Wieczny odpoczynek racz mu dać Panie…………….
robb maciąg- ewangeliczna prostota
na zdjęciu autor bloga w stroju „roboczym „ z uroczą towarzyszką Robba Anią i nim samym
msza cyklisty
Maj to dla katocyklisty podwójna dawka emocyji. Z jednej strony tradycyjne nabożeństwa majowe a z drugiej Giri di Italia. Ktoś powie, że nuda i w ogóle co interesującego w wyścigach kolarskich. 200 osób kręcących po szosie przez 4-5 godzin. To samo można powiedzieć o Mszy św. – godzina nudy.
Wyścig kolarski jest swego rodzaju mszą dla wielbicieli kolarstwa. Może być byle jaki ale i może być pełen emocji i piękna.
To jak wyglądać będzie Msza św. zależy w dużej mierze od celebransa. Jego ruchy, modulacja głosu, gesty, prędkość odprawiania ,decydują o charakterze mszy. Czy będzie byle jaka ,czy też uroczysta. Czasem wiesz widząc wychodzącego Kaplana jak będzie wyglądać Msza św. Czy wyjdziesz pełen łaski, czy też rozczarowany bylejakością. Nie ma tu znaczenia czy idziesz na mszę trydencką czy też tzw. posoborową. Jedna i druga godnie odprawiana potrafi naładować duchowe akumulatory w równym stopniu.
Podobnie oglądając relacje kolarskich wyścigów po liście startowej możesz spodziewać się dobrego widowiska lub totalnej nudy. Niektórzy kolarze rodzą się z charyzmą i potrafią to pokazać na szosie. Wielcy kolarze mają swój niepowtarzalny styl jazdy, który każdy wielbiciel kolarstwa rozpozna. Sposób wjeżdżania na wzniesienia, kadencja, sprinty, pozycja na rowerze – każdy kolarz robi to inaczej.
Podobnie jak święci kapłani, którzy nadają odprawianej mszy niepowtarzalny charakter tak wielcy kolarze nadają go wyścigom, w których biorą udział.
trads, neon, szosowiec, góral
Nie znam przepisu na czerpanie przyjemności z jazdy. Jedni pomykają w kaskach inni w garniturach. Jedni na góralach inni na szosówkach. Moi dwaj bracia również przemierzają dziurawe asfaltowe drogi Polski, jednak każdy z nas preferuje inny rodzaj pedałowania. Nie oznacza to, że jak przez przypadek spotkamy się razem ( co jest bardzo rzadkie) to nie potrafimy razem jeździć. Wręcz przeciwnie cieszy mnie takie wspólne kręcenie korbami, bo pomaga nabrać innego rodzaju zaufania do siebie.
Ja preferuję szybkie dotarcie do celu . Wyruszam , załadowane dwa bidony( średnio jeden starcza na 50 km) i staram się bez zatrzymywania przejechać dany dystans. To mnie napędza i sprawia przyjemność. Młodszy brat natomiast delektuje się przyrodą – zauważa kwiatki i inne okoliczności przyrody. Starszy brat to starszy brat ma swoją pokręcona filozofię jazdy, której nikt nie odgadł. Wiem tylko, że słownik przekleństw ma chyba bogatszy niż ja.
Podobnie jest z wiarą. Kościół oferuje nam niesamowitą różnorodność dróg dotarcia do Boga, i każdy z nas szuka sobie właściwej ścieżki. Jedni zwą się tradsami inni neonami, inni oazowiczami. Jeszcze inni nie przylepiają sobie łatek i uczestniczą w życiu KK poza zorganizowanymi strukturami. I nie ma co na siłę do czegoś kogoś przekonywać. Każdy z nas musi sam odnaleźć drogę, po której krocząc będzie czerpał przyjemność z obcowania z Bogiem. Ważne, aby w czasie Mszy Św. ci wszyscy ludzie potrafili nadawać w jednym kierunku bez oglądania się na innych.
logika wiary jak logika szosy
Bez modlitwy nie można pogłębiać wiary. Bez codziennego kręcenia korbą nie można pogłębiać sztuki pedałowania. Tak jak modlitwa powinna być rozmową z Bogiem, tak pedałowanie powinno być jednoczeniem się z szosą . Wiadomo, że czasami klepiemy formułki lub uciekamy myślami na modlitwie, jednak najważniejsze, że ona jest. To co nam wydaje się bez sensu dla Boga ma sens – jego logika nie jest naszą logiką. Podobnie z rowerem. Czasami pokonujesz tylko dzień w dzień tą samą trasę i wydawać by się mogło, że nic to nie daje. Jednak przy okazji dłuższej wycieczki nagle się okazuje, że noga podaje i pedał odbija jak lubią mawiać panowie Jaroński i Wyrzykowski. To monotonne pedałowanie, pokonywanie tej samej trasy, buduje jedność z szosą, której nie nabędziesz siedząc przed telewizorem czy rozmyślając o jeździe.
Ten z pozoru nic nie znaczący wieczorny i poranny pacierz to coś ważnego choć często lekceważonego. To po prostu budowanie więzi z Bogiem – identycznie jak w małżeństwie. Nie musisz zawsze prowadzić głębokich i poruszających serce rozmów. Związek budują takie zwykłe, proste słowa – ważne żeby były.
To mój przepis na życie. Pacierz, krótka rozmowa z żoną przed pracą, kręcenie korbą, praca, kręcenie korbą, krótkie podsumowanie dnia z żoną i Bogiem. Tylko tyle i aż tyle.
latem boskie - zimą szatańskie
podmuch szatana konieczny do zachartowania duszy
Szatan podstępnie krąży wokół nas i próbuje na różne sposoby znaleźć osłabione miejsca w naszej duchowej zbroi. Nigdy nie jest tak, że jest ona kompletnie szczelna, nawet po spowiedzi pozostają na niej osłabione miejsca. Wydaje nam się często, że jesteśmy niesamowicie naładowani łaską, wręcz niewrażliwi na pokusy ,jednak szatan potrafi podstępnie drążyć te osłabione miejsca aby w końcu tą naszą duchową zbroję przebić. Wydaje się nagle, że wszystko sprzysięga się przeciwko nam i musimy mozolnie przezwyciężać trudności dnia codziennego.
Rowerzysta także ma takiego wroga na drodze . Jest nim wiatr. Nie chodzi tu o lekkie powiewy wiatru w upalne dni, które przywracają nam siły. Wszak, jak pisze prorok ,w lekkim powiewie przychodzi Pan. Chodzi tu o podmuch, który wysysa z Ciebie ostatnie siły powodując, iż masz wrażenie, że stoisz w miejscu. Wyjeżdżasz pewny siebie, wpinasz się w pedały naciskasz na korbę i nic. Pół biedy jak masz do przejechania kilkanaście kilometrów. Problem pojawia się gdy odległość liczysz już na setki.
Ale tak jak dusza potrzebuje pokus, które hartują ducha tak i rowerzysta potrzebuje wiatru aby stawać się silniejszym. Jak wypróbowywać swoje przywiązanie do Boga jak nie przez walkę z podstępnym wrogiem, Tak samo cyklista pokazuje swoje przywiązanie do szosy poprzez kolejne krople potu zraszające asfalt. Wiara podtrzymywana jest przez codzienną walkę zwykłych chrześcijan podobnie i cykloza kwitnie dzięki litrom potu oddawanym szosie przez zwykłych rowerzystów.
duchowa noc- wypalenie
W końcu nastąpiło przełamanie. Ponad trzy tygodnie jałowej, mozolnej i jakże wykańczającej jazdy. Po wspaniałym wypadzie w góry przyszło totalne załamanie formy. Jak to ładnie ujmują panowie Jaroński i Wyrzykowski "noga nie podawała". Wsiadając na rower po kilometrze czuło się, że jazda będzie mordęgą. Chciało się zsiąść z roweru, wrzucić go do przydrożnego rowu i przerzucić na jazdę samochodem. Jednak gdzieś tam czuło się głęboko w mięśniach, że siła jest tylko trzeba dać jej czas. No i wczoraj wsiadając na rower poczułem ten luz pedałowania. Niesamowicie wracało się po pracy do domu. Każdy obrót korbą był aktem strzelistym na cześć szosy.
Podobnie jest czasem w życiu duchowym. Klękasz, zaczynasz modlitwę i nic. Zero uczuć tylko zniecierpliwienie i ogarniające przygnębienie. Gdzie podział się Bóg i jego obiecana obecność. Czujemy duchową pustkę coś co chyba nazywa się w literaturze "nocą duchową". Jedyną receptą jest bezgraniczne zaufanie, że gdzieś tam w mroku przebije się w końcu promień łaski. Wtedy najbardziej potrzeba cierpliwego klękania i pokornego bicia się w piersi. I nagle pewnego dnia twoja dusza wręcz wyrywa się z ciała - niespodziewanie przychodzi świt. Noc zostaje przegnana przez promień miłości Boga.
Wytrwałość drogą do satysfakcji z wiary i pedałowania.
Złap odpowiedni rytm
rekolekcje
Codzienność potrafi zmęczyć, wypalić i sprawić, że człowiek obojętnieje. Niby żyje, wykonuje codzienne prace, ale brakuje w tym zapału. Życie duchowe też często mimo wykonywania pobożnych praktyk zaczyna przypominać nieurodzajną glebę. Gdzieś tam następuje wyjałowienie i potrzeba nawozu dla duszy. Służą do tego rekolekcje, które mogą stać się takim środkiem ulepszającym naszą relację z Bogiem.
Raz do roku i rowerzyście potrzeba takiej odskoczni. Dla niektórych taką formą jest przerwa zimowa po której następuje głód rowerowych wędrówek. Stosuje to z powodzeniem moje rodzeństwo.
W tym roku moje rekolekcje zorganizowała żona proponując abym na nasz wypad w okolice Karpacza zabrał rower. Nie ukrywam, że nasz samochód z rowerem na dachu był wyjątkiem w tym czasie ,gdyż reszta woziła narty. Jednak na miejscu okazało się, że to był strzał w dzisiątkę. Rano po spacerze z psem gdy żona z dzieckiem jeszcze spała ja ruszałem na moim sprzęcie przemierzyć okoliczne podjazdy. Praktycznie sam na jezdni bo autochtoni dopiero wstawali a turyści byli kilka kilometrów dalej stłoczeni w Karpaczu. Kilkukilometrowe podjazdy uświadomiły mi nad czym muszę popracować, pokazały moje słabości ale i naładowały wypalone akumulatory. Niesamowite jak taki podjazd potrafi człowieka oczyścić z własnej pychy i sprowadzić go na właściwe tory. Po takiej pokucie następował zjazd, który uświadamiał sens mozolnej wspinaczki. Człowiek czuł się jak po dobrej spowiedzi - uskrzydlony.
Polecam fanom dwóch kółek napędzanych siłą własnych mięśni taki sprawdzian samego siebie w górach. To rzeczywiście wyzwala.
szata liturgiczna cyklisty
szatan jak zima- piękny i podstępny
przymroziło
Przerzutka od Jezusa
Do zbawienia wystarczy chrzest. Nie potrzeba przyjąć tych wszystkich wspomagaczy zaoferowanych przez Boga jak komunia czy spowiedź. Tak samo do jazdy rowerem niby niepotrzebne są przerzutki. No bo po co komplikować sobie życie dodatkowym balastem i problemem. Jak wiadomo rower z przerzutkami trzeba częściej serwisować niż ten bez. Im mniej skomplikowanej techniki tym sprzęt bardziej niezawodny. Ale spróbuj wybrać się na wycieczkę powyżej 100 km ze sakwami załadowanymi rzeczami. Bez przerzutek każda górka to będzie nieziemskie wyzwanie. Nawet niewielkie wzniesienia po kilkudziesięciu kilometrach stają się nieprzyjemne. Podobnie w życiu chrześcijanina wystarczy chrzest ale spróbuj je pokonać bez Jezusowych przerzutek. 7 sakramentów to boska doskonała przerzutka. Pomaga nam pokonywać przeszkody i góry dnia codziennego. Ja używam w jeździe rowerowej w sumie dwóch przełożeń - tak jak w życiu. Spowiedź i komunia. Sporadycznie jak jest ciężko czy wymaga tego sytuacja na drodze wrzucam jedno czy drugie przełożenie inne. Namaszczenie chorych przyjmuje się także wyjątkowo. A niektórych przełożeń nie użyję nigdy – jak sakramentu kapłaństwa.
Rower jest podstawą – chrztem . Resztę osprzętu wybierz sam.
rower równie ważny jak chrzest
Jednym z pierwszych zapamiętanych przeżyć z dzieciństwa jest pierwsza samodzielna jazda na rowerze. Wryło mi się to w pamięć bo puszczony przez ojca z radością popedałowałem przed siebie jednak nie umiałem się zatrzymać. I przywaliłem w śmietnik. Był to rower " PINIO". Czerwony z naklejkami. Pełen wypas i prawie niezniszczalny.
Dlaczego wspominam to w ten dzień. Święta Bożego Narodzenia to czas gdzie wartości rodzinne są najbardziej wyeksponowane. Mi rodzice przekazali dwie wielkie rzeczy - wiarę i rower. Rower od dzieciństwa do teraz jest obecny w naszej rodzinie dzięki ojcu. Prawie całe życie zawodowe przepracował w Romecie a teraz jako emeryt dalej grzebie przy rowerach w sklepie na serwisie. Co ciekawe nigdy nie byliśmy rodziną, która jeździła na wypady rowerowe a mimo to w trójkę z braćmi załapaliśmy bakcyla rowerowego. Ojciec chyba dopiero po 20 latach pracy złożył sobie rower. Wie o rowerach prawie wszystko a na nich nie jeździ.
Można powiedzieć, że jakoś tam nam to rodzice w genach przekazali. Teraz cyklizm stał się drugim filarem spajającym naszą rodzinę. Kłopoty z rowerem są zawsze pretekstem żeby popedałować kilkaset kilometrów do domu i pogadać z rodzicami i rodzeństwem. Nawet mama angażuje się w te nasze wyprawy. Jak przyjeżdżam specjalny obiad dla rowerzysty przygotowany jest zawsze. No i kto jak nie mama zszywa nasze rowerowe ciuchy. Nasza rodzina stała się prawie grupą kolarską z wyznaczonymi każdemu rolami.
Mam też taką nadzieję, że moje dzieci po latach będą miały za co podziękować swoim rodzicom. Ja dziękuję za chrzest i rower i..... pedałuję dalej.
Duszę jak łańcuch trzeba czyścić.
Ciężko pogodę nazwać zimową. Pada, ale deszcz. Ma to do siebie, że wymywa pięknie położony smar na ogniwach łańcucha. Człowiek wsiada na świeżo wyczyszczony rower, wszystko ładnie chodzi, Łańcuch chodzi jak szwajcarski zegarek, nic nie zgrzyta i nie skrzypi. Godzina jazdy w deszczu i temperaturze bliższej zeru i coś zaczyna szwankować. Syf z drogi i piach łączą się ze smarem i tworzą na łańcuchu jak i całym mechanizmie ciemną breję. Jak człowiek zaraz tego po przyjechaniu na miejsce nie wytrze do sucha to i rdza zaczyna wchodzić. Potem się okazuje, że mimo naszego przetarcia łańcucha i tak zostaje część syfu tylko, że ukryta wewnątrz ogniw. Tylko gruntowne czyszczenie jest w stanie naprawdę przywrócić blask napędowi.
Zupełnie tak samo jest w życiu chrześcijanina. Po spowiedzi wszystko wydaje się łatwiejsze do przezwyciężenia jednak małe codzienne grzechy powodują powstawanie ubytków w duchowej kolczudze. Z czasem jednak te małe niby nic nie znaczące grzechy powodują, że duchowe życie człowieka zaczyna szwankować i brak mu wyrazistości. W połączeniu z otaczającą nas aurą antychrześcijańską tworzy to na duszy breję, której z czasem nie można już usunąć. Nie pozostaje nic innego jak pójście do spowiedzi albo życie pełne skrzypienia i trzasków łańcuchów piekielnych oczekujących na grzeszników w piekle.