Codzienność potrafi zmęczyć, wypalić i sprawić, że człowiek obojętnieje. Niby żyje, wykonuje codzienne prace, ale brakuje w tym zapału. Życie duchowe też często mimo wykonywania pobożnych praktyk zaczyna przypominać nieurodzajną glebę. Gdzieś tam następuje wyjałowienie i potrzeba nawozu dla duszy. Służą do tego rekolekcje, które mogą stać się takim środkiem ulepszającym naszą relację z Bogiem.
Raz do roku i rowerzyście potrzeba takiej odskoczni. Dla niektórych taką formą jest przerwa zimowa po której następuje głód rowerowych wędrówek. Stosuje to z powodzeniem moje rodzeństwo.
W tym roku moje rekolekcje zorganizowała żona proponując abym na nasz wypad w okolice Karpacza zabrał rower. Nie ukrywam, że nasz samochód z rowerem na dachu był wyjątkiem w tym czasie ,gdyż reszta woziła narty. Jednak na miejscu okazało się, że to był strzał w dzisiątkę. Rano po spacerze z psem gdy żona z dzieckiem jeszcze spała ja ruszałem na moim sprzęcie przemierzyć okoliczne podjazdy. Praktycznie sam na jezdni bo autochtoni dopiero wstawali a turyści byli kilka kilometrów dalej stłoczeni w Karpaczu. Kilkukilometrowe podjazdy uświadomiły mi nad czym muszę popracować, pokazały moje słabości ale i naładowały wypalone akumulatory. Niesamowite jak taki podjazd potrafi człowieka oczyścić z własnej pychy i sprowadzić go na właściwe tory. Po takiej pokucie następował zjazd, który uświadamiał sens mozolnej wspinaczki. Człowiek czuł się jak po dobrej spowiedzi - uskrzydlony.
Polecam fanom dwóch kółek napędzanych siłą własnych mięśni taki sprawdzian samego siebie w górach. To rzeczywiście wyzwala.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz