poniedziałek, 17 maja 2010

katolicyzm to nie religia dla betonów

Nowy rok nadszedł to i pora coś w przemyśleniach cyklistyczno – biegowych wpisać. Wszak niedźwiedziem nie jestem i zimy nie przesypiam. No na pewno nie będzie o tym jaka msza jest lepsza i czy trzeba mieć trójkę albo wiecej aby być koszernym. Takie tematy pozostawiam innym – wpiszę się raczej w nurt niedoścignionej Mimi piszącej w stylu pseudointelektualnego bełkotu. Mój niszowy blog pozostanie niszowym i będzie dalej utrzymany w konwencji bez nieuporządkowania stylistycznego.Najtrudniej sie rozkręcić i złapać rytm a życie jakoś nie ułatwia prowadzeniu uporządkowanego trybu. Dwójka małych szkrabów ( jedno 1,5 roku drugie 2 miechy) nie pozwala na jakiekolwiek planowanie rozwoju fizycznego. Wszystko raczej w pośpiechu i spontanicznie sie dzieje. Dlatego też wpisy blogowe są tak rzadkie i chyba tak pozostanie.Dzisiaj udało mi się w końcu zaliczyć 10 km ze zmierzeniem czasu. Nie podaję jaki był bo to nieistotne – ja jestem zadowolony. Pewnie przy niektórych biegaczach będzie to żenujący wynik ale jak wspomniałem wcześniej nie biegam według jakiegoś systemu. W sumie to chyba bym nie potrafił – jakoś nie jestem typem człowieka uporządkowanego. Dlatego też lubię katolicyzm bo mimo pewnej schematyczności i uporządkowania pozwala na dużo swobody. System tworzy ramy a człowiek wypełnia je swoim obrazem życia. Dlatego mimo, że niektórym betonom ciężko to zauważyć katolicyzm może mieć szereg form i wyrazów a jedynym ograniczeniem jest zmieszczenie się w ramach jakie wyznacza Rzym w o osobie papieża.Zauważam u siebie pewną przypadłość zarówno w życiu duchowym jak i fizycznym. Przełomowe jest dla mnie pierwsze 15 minut. W okolicach tej magicznej cyfry czuję niesamowity spadek energii. Jak biegnę lub jadę mam ochotę w okolicy tego czasu dać sobie spokój. Kolejne minuty przynoszą jednak właściwy stan ciala i umysłu. Podobnie mam na modlitwie i lekturze. Pierwsze minuty to totalne rozkojarzenie, uciekanie myślami w codzienne problemy. Jednak czas przynosi coraz większe skupienie i zaangażowanie. Ducha i ciało trzeba rozgrzać, aby wskoczyły na właściwy tor. Dlatego tez warto znaleźć gdzieś tam trochę dłuższą chwile na trening ciala i ducha aby zauważyć efekty naszych działań.Na koniec tych krótkich wypominek blogowych dwie rzeczy. Pragnę podziękować wszystkim, którzy od ponad roku śledzą moje umysłowe wykolejenie prezentowane na blogu a szczególnie pewnej milej osobie, która podarowała mi krokomierz. Obiecuję najbliższe zmęczenie biegowe ofiarować w jej intencji.Druga rzecz to zachęcanka muzyczna. Trochę stara według nowoczesnej mody -bo zeszłoroczna. Zespól Chickenfoot.. Jego skład tworzą: Sammy Hagar – wokalista VAN HALEN, Michael Anthony – basista VAN HALEN, Joe Satriani – jeden z i najlepszych gitarzystów na świecie oraz Chad Smith – perkusista Red Hot Chili Peppers. Muzycznej Ameryki nie odkrywają ale podają stary dobry rock w znakomitym stylu. Naprawdę warto posłuchać co razem wyrabiają. Mój dwumiesięczny Grześ jest już wielkim fanem;) a córka uskutecznia taniec przy ich kawalkach.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz