Od roku nosze się z zamiarem napisania krótkiej notki o tym Panu. Dzieci śpią i jest chwila aby to uczynić.
Nie będę przytaczał w jakich drużynach jeździł, skąd pochodzi, co lubi. To sobie można wyczytać na jego blogu, w gazetach.
Nawiązując do tematyki bloga uderzę w inny ton.
Jan Paweł II przypominał, że świat potrzebuje zwyczajnych świętych. Nie żadnych wielkich autorytetów ale ludzi poświęcających się swoim obowiązkom rodzinnym czy zawodowym w stu procentach. Takich, którzy po cichu budują ziemskie christianitas, którzy zdając sobie sprawę z własnych słabości potrafią jednak dokonywać rzeczy wielkich - dawać przykład cichym zwyczajnym życiem.
Właśnie tak widzę Sylwestra Szmyda w kolarskim świecie. Wykonując solidnie swoją pracę gregario, czyli pomocnika najlepszych w drużynie potrafi zmienić losy wyścigu. Od niego w dużej mierze zależy jak lider zaprezentuje się na mecie i czy zbierze laur zwycięstwa. O pracy Sylwestra będzie pamiętać garstka pasjonatów. Nie będą podawać, że Basso wygrał dzięki pracy Sylwestra Szmyda, jednak to w znacznej mierze po cichu on zbudował to zwycięstwo.
U Sylwestra Szmyda uderza też fakt, ze zdaje sobie on sprawę że nie jest stworzony do bycia liderem bo jak twierdzi nie ma w nim aż tyle talentu, ale jest stworzony do bycia pomocnikiem. I to najlepszym pomocnikiem.
Właściwy człowiek na właściwym miejscu.
Trzymam kciuki za Pana dalsze pomykanie po szosie!!!!!!!
Ech, to moje klimaty. "Przejść niepostrzeżenie". Czy On jest katolikiem?
OdpowiedzUsuńnie wiem ,ale chyba tak- sprawdzę
OdpowiedzUsuńChłopie, spojrzałem na godzine zamieszczenia postu i zbladłem... o drugiej w nocy to pisałeś?
OdpowiedzUsuńO kurcze...
Pozdrawiam, notorycznie niewyspany...
nie mam kiedy pisac postów
OdpowiedzUsuńmaly kolo drugiej budzi sie na butlę to poczekalem i przy okazji napisalem cos tam na bloga;)
oczywiście pobudka o 6 rano - córka nie ma litości
Trzymajcie się chłopaki! Dzięki rodzinie i dzieciom człowiek ma niepowtarzalną okazję zrozumieć, co to znaczy ewangeliczne: "słodkie jarzmo". Z jednej strony to radość i sens życia, a z drugiej "niewolnictwo" i niemal nieustanne "chodzenie w kieracie". I nie masz "czasu dla siebie" na rozwijanie "własnych pasji". Chyba że nocą, ale potem to się mści zmęczeniem. No a cykliści to już w ogóle mają przechlapane. Każde wolne 5 minut na wagę złota!
OdpowiedzUsuń"Właściwy człowiek na właściwym miejscu". Bardzo mi się podoba ta definicja świętości. Być na swoim miejscu, na tym, które Ci Bóg wyznaczył, które jest twoim, bo do tego Cię stworzył, wyposażył, powołał...
OdpowiedzUsuń-
Na parafii prowadziłem grupę ministrantów. Oprócz spotkań stricte formacyjnych, elementem stałym były mecze piłki nożnej (oj tego to chłopcy pilnowali). Najzabawniejsze były spotkania na boisku z kandydatami na ministrantów: 10 - 15 chłopców z 3, 4 klasy sz. podstawowej: wszyscy biegają za piłką, wszyscy chcą grać w ataku... I wszyscy mają jeden cel: szczelić bramkę! W takim stanie rzeczy cały mój wysiłek szedł w jednym kierunku: pokazać im, że nie chodzi o to, by wszyscy zdobywali bramki czy grali w ataku. W drużynie, która chce zwyciężyć, ważny jest też obrońca, ważny jest pomocnik, niemniej ważny bramkarz i ten co siedzi na ławce rezerwowych (i wchodzi na 5 minut, by często szczenić bramkę). Jednym słowem - chodzi o to by odkryć swoją pozycję, i na boisku, i przy ołtarzu, i w życiu!
-
Ale to były czasy. Chyba coś więcej o tym napiszę:)
-
quis ut deus - dziękuję za powyższy wpis i za emaila, który wiele mi wyjaśnił. Co do lipca - od soboty wiem, że spędzę go w Londynie, dzięki Bogu. Więc - niestety - nie będę wtedy w okolicy.