Uwielbiam średniowiecze z jego budowlami, zwyczajami i umiejętnością połączenia ze sobą świata duchowego z doczesnym. Wiadomo, że wiele rzeczy jest przejaskrawianych ale mamy to do siebie, że lubimy wybielać przeszłość. Jak wchodzę do średniowiecznego kościoła uderza mnie jego harmonia, Nie ma tam miejsca na byle jakośc jak w przypadku współczesnych świątyń. Wszystko jest poukładane wewnątrz jak i na zewnątrz. Doświadczasz tam rzeczywistej obecności Boga co we współczesnych budowlach sakralnych często graniczy z cudem.
Podobnie jest z moim rowerem. Jest to prosty model trekkingowy scotta. Wybór marki związany był z kolorem ale teraz doceniam siłę doświadczenia producenta tego roweru.
Rama jest idealna i dopracowana w każdym szczególe. Podobnie jak średniowieczna świątynia przechodzi on wiele zmian jednak rama pozostaje ta sama. Wymieniłem koła, przerzutki, siodło, dołożyłem drugi koszyk na bidon, zmieniłem pedały. Ale kościec roweru, jego podstawa jest niezmieniona a to ona decyduje o jego charakterze. Zupełnie jak w świątyni, która w ciągu wieków przechodzi wiele modyfikacji ale poprzez zachowanie podstawowej struktury zachowuje swoją tożsamość. Siadając na niego, wpinając się w pedały i rozpędzając go na szosie doświadczam przyjemności z jazdy. Czuję, że ja i rower scalamy się w jednym celu - doświadczenia szosy. Modląc się w średniowiecznej świątyni odczuwam, że ona wraz ze mną wznosi me westchnienia ku Bogu, że w tych chwilach zadumy staję się tą brakującą cegłą w świątyni.
Tak samo na rowerze każdy ruch korbą, każdy przejechany kilometr jednoczy mnie z rowerem i szosą - to jak modlitwa na różańcu, gdzie powtarzanie zdrowasiek unosi Cię ku górze
.Wiem, że dla niektórych ta analogia jest bluźnierstwem, ale ja tak to widzę. Na tym polega różnica pomiędzy kimś pedałującym bo trzeba coś robić czy gdzieś dojechać a kimś kto wsiada na rower bo to jest jego pasja i sposób na życie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz