Aby pielęgnować swą pasję rowerową trzeba pracować nad nią jak nad rozwojem życia duchowego.
Na początku fascynacji jazdą wystarcza ci samo kręcenie. Nieważne, że jeździsz ze śmieszną średnią, ubierasz się nieodpowiednio, czy rower ci skrzypi. Frajda z przemierzania krajowych szos jest wystarczającym afrodyzjakiem.
Ale zupełnie jak w życiu duchowym po okresie zauroczenia wiarą następuje szara rzeczywistość- stagnacja. Twoje życie duchowe potrzebuje nowych bodźców, pożywki do rozwoju. Już nie wystarcza krótki paciorek i dobry uczynek. Zaczynasz zgłębiać literaturę duchową, częściej uczęszczasz do sakramentów i w ten sposób budujesz więź z Bogiem.
Z jazdą jest tak samo. Zaczynasz kombinować co zrobić aby jeździć efektywniej, wygodniej i na cicho pracującym sprzęcie. Stawiasz sobie jakiś cel i dążysz aby go zrealizować.
W życiu duchowym pomocny jest różaniec, sakramenty, Pismo św, literatura duchowa. Jedni modlą się więcej na różańcu inni codziennie uczęszczają do kościoła. Każdy szuka rzeczy, która bardziej przybliży go do nieba, która będzie mu bardziej pomocna w codziennej walce ze złem.
W jeździe na rowerze jest zupełnie tak samo- tylko instrumenty i cele są inne. Dla wierzącego celem jest niebo, dla cyklisty przejechanie iluś kilometrów, osiągnięcie konkretnych wyników itp, itd. I tu życie oferuje mu szereg rozwiązań jak licznik z tysiącem funkcji, pulsometr, trenażer, rower szosowy czy góral. Oferta jest tak szeroka, że zupełnie jak w chrześcijaństwie człowiek zawsze znajdzie coś dla siebie. Co ja znalazłem i co pomaga mi w codziennej jeździe opiszę w kolejnych odsłonach pamiętnika katolika- cyklisty.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz