W rozmowie ktos mi zarzut postawił, że o synu mało wspominam. Mało wspominam bo mały jest;)
Dzisiaj na pocieszenie fotograficzne podglądanko synka.
Przypominam, ze ma na imię Grzechu, 11 lipca zmieniamy mu status z poganina na ochrzczonego, jest fanem Toy story i kolarstwa. Te dwie rzeczy z tatą regularnie ogląda;)
Na tej fotce wciela się w postać Chudego z Toy Story. Jest tylko jedno ale.. W bajce jest szeryf Chudy a tutaj mamy Szeryfa Grubego ( pozdrawiającego wujka Grubego z Bydgoszczy znanego jako Azja).
poniżej druga odslona Grzecha - tym razem w koszulce z Buzzem Astralem - bawi się osmiornicą z Toy Story 3
poniedziałek, 28 czerwca 2010
sobota, 26 czerwca 2010
manewrowanie kierownicą wychowania
Nie jest łatwo kierować życiem dziecka tak aby właściwie je wychować, jak i nie jest łatwo manewrować rowerem, na którym przewozisz dziecko.
Dzisiaj ponad godzinna wycieczka z córką szosami Poznania i okolic dała temat do posta.
Sam na rowerze czuję się wolny i niezależny. Czasami jeżdżę bardziej agresywnie, ufając intuicji a nie zdrowemu rozsądkowi. Człowiek zżyty z rowerem zna jego słabe i dobre strony, wie jak rower się zachowa i czasami może pozwolić sobie na nutkę szaleństwa.
Mając z tyłu córkę rower staje się mniej przewidywalny, trudny do opanowania. Ciężej się nim manewruje, jest bardziej wywrotny i każda zła decyzja może się źle skończyć nie tylko dla mnie ale dla osoby która ufa mi do końca.
Nie mogę myśleć, że pojadę tu i tam bo z tyłu mam kogoś kto inaczej odbiera jazdę i trzeba zadbać aby ona była dla niej fascynująca.
Cały czas trzeba być czujnym i oprócz szczególnej uwagi związanej z bezpieczeństwem wynajdywać kotki, pieski, tramwaje, koparki i wszystko co fascynuje córkę.
Zupełnie tak samo jest w życiu.
Bycie ojcem to ciągła sztuka spokojnego kierowania wychowaniem dziecka. Trzeba uważać aby nasze przyzwyczajenia nie wpłynęły negatywnie na życie dziecka.
To co jest dobre dla mnie dorosłego może być bardzo niebezpieczne dla dziecka. Podejmując decyzje musisz brać pod uwagę fakt, że wpływają one także na osoby za które jesteś odpowiedzialny.
Nie możesz myśleć o sobie ale sprawić aby mozolna sztuka przyswajania sobie nowych rzeczy przez dziecko stała się czymś fascynującym. W zalewie niepotrzebnych i zgubnych informacji wyłapywać dobre rzeczy, które ukształtują dziecko.
Dzisiaj ponad godzinna wycieczka z córką szosami Poznania i okolic dała temat do posta.
Sam na rowerze czuję się wolny i niezależny. Czasami jeżdżę bardziej agresywnie, ufając intuicji a nie zdrowemu rozsądkowi. Człowiek zżyty z rowerem zna jego słabe i dobre strony, wie jak rower się zachowa i czasami może pozwolić sobie na nutkę szaleństwa.
Mając z tyłu córkę rower staje się mniej przewidywalny, trudny do opanowania. Ciężej się nim manewruje, jest bardziej wywrotny i każda zła decyzja może się źle skończyć nie tylko dla mnie ale dla osoby która ufa mi do końca.
Nie mogę myśleć, że pojadę tu i tam bo z tyłu mam kogoś kto inaczej odbiera jazdę i trzeba zadbać aby ona była dla niej fascynująca.
Cały czas trzeba być czujnym i oprócz szczególnej uwagi związanej z bezpieczeństwem wynajdywać kotki, pieski, tramwaje, koparki i wszystko co fascynuje córkę.
Zupełnie tak samo jest w życiu.
Bycie ojcem to ciągła sztuka spokojnego kierowania wychowaniem dziecka. Trzeba uważać aby nasze przyzwyczajenia nie wpłynęły negatywnie na życie dziecka.
To co jest dobre dla mnie dorosłego może być bardzo niebezpieczne dla dziecka. Podejmując decyzje musisz brać pod uwagę fakt, że wpływają one także na osoby za które jesteś odpowiedzialny.
Nie możesz myśleć o sobie ale sprawić aby mozolna sztuka przyswajania sobie nowych rzeczy przez dziecko stała się czymś fascynującym. W zalewie niepotrzebnych i zgubnych informacji wyłapywać dobre rzeczy, które ukształtują dziecko.
czwartek, 24 czerwca 2010
głód wiary i głód roweru
Dzisiaj miało być o moim wzorze kolarskim Janie Ullrichu, ale do niego wrócę może dziś wieczorem.
Idąc sobie z synkiem rano na spacer doświadczyłem głodu. Gdzieś tam dusza krzyczy aby się pojednać z Bogiem i ciało aby przeprosić się z rowerem. Coś obie Rzeczywistości pozostały gdzieś na uboczu. Problemy dnia codziennego, rodzina, brak czasu spowodowały, ze ograniczyłem pewne rzeczy do minimum. Grzech lenistwo wziął górę nad tym co rzeczywiście wartościowe.
Bieganie jest super sprawą jednak tam nie doświadczam pełni życia. Może być uzupełnieniem jednak nie zastąpi ramy roweru.
Gdzieś tam nastąpiło zespolenie się wiary z rowerem i jak wiara szwankuje to pedałowanie idzie także mozolnie. Duchowość cyklistyczna naprawdę jest moja drogą do Boga.
Wczoraj czytając mojego mistrza pisarskiego Chestertona natknąłem się na takie zdanie- " Tak wiele modnych dziś herezji stoi twardo dziś na nogach, ponieważ nie mają głów, na których można by je postawić."
Będę się starał tak połączyć moja pasję z wiarą aby miała głowę w Kościele a koła na asfalcie.
Idąc sobie z synkiem rano na spacer doświadczyłem głodu. Gdzieś tam dusza krzyczy aby się pojednać z Bogiem i ciało aby przeprosić się z rowerem. Coś obie Rzeczywistości pozostały gdzieś na uboczu. Problemy dnia codziennego, rodzina, brak czasu spowodowały, ze ograniczyłem pewne rzeczy do minimum. Grzech lenistwo wziął górę nad tym co rzeczywiście wartościowe.
Bieganie jest super sprawą jednak tam nie doświadczam pełni życia. Może być uzupełnieniem jednak nie zastąpi ramy roweru.
Gdzieś tam nastąpiło zespolenie się wiary z rowerem i jak wiara szwankuje to pedałowanie idzie także mozolnie. Duchowość cyklistyczna naprawdę jest moja drogą do Boga.
Wczoraj czytając mojego mistrza pisarskiego Chestertona natknąłem się na takie zdanie- " Tak wiele modnych dziś herezji stoi twardo dziś na nogach, ponieważ nie mają głów, na których można by je postawić."
Będę się starał tak połączyć moja pasję z wiarą aby miała głowę w Kościele a koła na asfalcie.
sobota, 19 czerwca 2010
Toy Story 3
Uwielbiam bajki Pixara. Potwory i spółka, Auta, Wall-e to tytuły, które zaraz po wejściu na ekrany zasłużyły na miarę kultowych animacji. Jednak największą sławę przyniosło im Toy Story.
Ta niesamowita animacja w swoich dwóch pierwszych odsłonach postawiła bardzo wysoko poprzeczkę twórcom bajek. Chyba nie ma dziecka, które by nie znało Buzza i Chudego.
W przeciwieństwie do studia DreamWorks, ludzie z Pixara tworzą bajki w których liczy się historia a nie parę fajnych grypsów i gagów.
W jedynce widzieliśmy jak pomiędzy Buzzem i Chudym tworzy się przyjaźń. W dwójce zostaje ona wypróbowana w ogniu walki Buzza o Chudego z porywaczem Kurakiem.
Po jedenastu latach zawitała do kin kontynuacja przygód Chudego i Buzza.
Tym razem właściciel naszych bohaterów- Andy, udaje się na studia. Zabawki idą w odstawkę i aby nie skończyć na wysypisku uciekają do przedszkola, gdzie są dzieci. I tam zaczyna się niesamowita przygoda.
Przyznam się, ze szedłem do kina pełen obaw. Bałem się, że trójka może okazać się najsłabszym dziełem trylogii. Siedząc przed seansem rozmawiałem z żona o Shreku, który w jedynce był powiewem świeżości a w kontynuacjach okazał się zupełną klapą. Okazało się jednak, że obawy były nieuzasadnione.
Trójka jest lepsza niż pozostałe dwie. Może jest skierowana do trochę starszych dzieci, ale nie zapominajmy, że dawni fani serii dorośli a i historia jest bardziej poważna. Oprócz zabawy mamy sporo niesamowitej dramaturgii i zmian akcji, których nie powstydził by się sam mistrz suspensu Alfred Hitchcock. Jest to też pierwsza animacja, która tak bardzo potrafi poruszyć bardziej "miękkie strony człowieczeństwa" objawiąjace się napływaniem wody do gałek ocznych samca.
Jest sporo odwołań do jedynki i dwójki oraz do kilku niezapomnianych filmów jak np. Władca Pierścieni.
Wspaniała historia ubrana w piękne szaty 3d. Naprawdę warto zobaczyć, że w bajkach można jeszcze przekazać czym jest przyjaźń i pozytywne wartości. Tego podanego w tak mistrzowski sposób nie zobaczysz nigdzie poza Toy Story.
Do kin Panowie i Panie.
Poniżej autor oprowadzający Buzza i Chudego po polskich górach.
piątek, 18 czerwca 2010
Podziękowania dla Państwa Kasia i Sylwester Szmyd.
Czasem człowiek bardzo przyjemnie zostaje zaskoczony. W wtorek po południu zawitał u mnie listonosz z listem. Niby normalne bo z czym może listonosz do człowieka pracującego zawitać. Ale okazało się, że przyniósł on przesyłkę z Włoch. I tutaj pierwsze zaskoczenie minęło bo poprosiłem Pana Sylwestra Szmyda o fotkę z dedykacją dla maluchów. Ale otwierając przesyłkę z obiecanymi dedykacjami ( które zawisły nad łóżeczkami) była także czapka grupy Liquigas oraz nieużywane;) piękne skarpetki rowerowe z logo Pana Sylwka. Szczególnie cenna jest czapeczka na której są podpisy prawie całego teamu Liquigas startującego w Giro, w tym Szmyda, Basso ( zwycięzcy owego touru) oraz Nibalego.Chciałbym serdecznie podziękować w tym miejscu Państwu Szmyd ( Pani Kasi za pamięć) za tak wspaniały prezent i zapewnić ich o przelaniu paru litrów potu w ich intencji. Czapa została zarekwirowana przez moją córkę, która spędziła w niej resztę dnia na spacerze i w domu. Poniżej fotki dokumentujące ów dzień.
i córka na swoim trenażerze
Na koniec małe wyjaśnienie co do obecnego kształtu bloga. Parę osób w prywatnych mailach zapytywało dlaczego nastąpiło pewne odejście od dość hermetycznej tematyki bloga.Otóż nigdy nie zamierzałem pisac bloga a pisząc pierwszego posta nie zakładałem, że będzie on tylko o rowerach. Jest to raczej pewna refleksja nad własnym życiem na które składa się wiele rzeczy. W pewnych okresach pewne formy aktywności dominują co ma wyraz w postach. Rowerowy duch czuwa nadal się unosi nad blogiem i w niedługim czasie czuję, że zacznie znowu mocno dawac o sobie znać. Co do rodziny o której wspominam często - to jest sens życia - rower, bieganie i inne zainteresowanie są tylko dopełnieniem. Mam nadzieję, że wszystkie wątpliwości zostały wyjaśnione.
pozdrawiam -quis
i córka na swoim trenażerze
Na koniec małe wyjaśnienie co do obecnego kształtu bloga. Parę osób w prywatnych mailach zapytywało dlaczego nastąpiło pewne odejście od dość hermetycznej tematyki bloga.Otóż nigdy nie zamierzałem pisac bloga a pisząc pierwszego posta nie zakładałem, że będzie on tylko o rowerach. Jest to raczej pewna refleksja nad własnym życiem na które składa się wiele rzeczy. W pewnych okresach pewne formy aktywności dominują co ma wyraz w postach. Rowerowy duch czuwa nadal się unosi nad blogiem i w niedługim czasie czuję, że zacznie znowu mocno dawac o sobie znać. Co do rodziny o której wspominam często - to jest sens życia - rower, bieganie i inne zainteresowanie są tylko dopełnieniem. Mam nadzieję, że wszystkie wątpliwości zostały wyjaśnione.
pozdrawiam -quis
sobota, 12 czerwca 2010
Stary rower.
Samotne wieczory sprzyjają wspomnieniom. Na trzy dni żona wyjechała a ja zostałem z dwójką maluchów w domu. Mała masakra, ale jest wesoło. Niestety dzisiejsza temperatura nie pozwoliła na szaleństwa zewnętrzne ale nadrobiliśmy to w domu. Po 19 już spały więc pozwoliłem je sobie opuścić i pójść pobiegać. Wróciłem do formy z kwietnia i myślę, że we wrześniu poprawię czas w półmaratonie.
No ale nie o tym miało być.
Gdzieś tam na dysku odkurzyłem stare zdjęcia i znalazłem zdjęcie roweru na którym odbyłem pierwszą trasę rowerową. W pierwsze wakacje po liceum pojechałem sam ( jakoś od zawsze nie byłem szczególnie towarzyski) z Bydgoszczy do Iławy ( koło 120 kilometrów) - oczywiście w jeden dzień. Dość dobrze wspominam ten wypad i nawet pamiętam go dość szczegółowo.
Przejeździłem na nim chyba kilkanaście lat. Dość nietypowy rozmiar ramy, specjalnie dobrany przez Ojca okazał się strzałem w dziesiątkę.
Rower służy do teraz komuś innemu - tylko siodło zostało odebrane na pamiątkę. Stare, skórzane, twarde- model kolarski. Na tamte czasy to był produkt niedostępny w sprzedaży- szedł na export.
Nie wiem ile na nim kilometrów zrobiłem. Wtedy jeszcze nie miałem takiego parcia na rower. Gdzieś tam w dzieciństwie śledziłem Wyścig Pokoju, ale nigdy nie myślałem o rowerze jako czymś istotnym Bardziej fascynował mnie żużel i piłka nożna.
Teraz jest odwrotnie- człowiek dojrzewa i fascynują go rzeczy, które sam przeżywa, a nie te, na które jest moda czy idzie duży pieniądz.
W sumie to jestem chyba osobnikiem w miarę wiernym rzeczom, ideom, wartościom, które już w dzieciństwie czy latach młodzieńczych były ważne czy też miałem z nimi dużą styczność.
Na koniec taki utwór do którego miałem zawsze słabość i przy którym praktycznie codziennie biegam. Mało uduchowiony, ale jestem dzieckiem lat 80-90 i to wywarło na mnie niemały wpływ.
czwartek, 10 czerwca 2010
Lata osiemdziesiąte. Jedzenie i muzyka.
Mam słabość do lat osiemdziesiątych. Lata dzieciństwa, dobrej muzyki, dobrych ludzi i dobrych smakołyków.
Słabości, któż ich nie ma. Ja mam wiele a jedną z nich są słodycze robione przez moją mamę w czasach socjalizmu. Wiadomo, wtedy było mało wszystkiego a to co było nie było prawdziwe. Wyroby czekoladopodobne, płyty w opakowaniach zastępczych, wybrakowane produkty.
W zalewie tandety mieliśmy jednak prawdziwe cuda w domu. Rowery - zawsze pierwsza jakość robiona pod czujnym okiem Dyrekcji w Romecie oraz smakołyki robione przez Mamę.
Przez 10 lat męczyłem Mamę o przepis na pewne kulki z płatków owsianych, które jakoś mi zapadły w pamięci. W końcu go dostałem i stałem się regularnym producentem owych na domowe potrzeby.
Przepis i wykonanie jak przystało na czasy panującej nam socjalistycznej ojczyzny były proste, tanie i szybkie.
Potrzeba 130 g masła, 8 łyżek mleka, 3-4 łyżki kakao, 3/4 szklanki cukru i pół opakowania cukru waniliowego ,około 3 szklanki płatków owsianych.
Masło roztapiamy w garnku, dodajemy 2 rodzaje cukru i kakao. Następnie dodajemy mleko i czekamy aż się zagotuje. Odstawiamy garnek z ognia i dodajemy płatki. Tworzy się masa z której wyrabiamy kulki. Trzeba uważać aby nie przesadzić z ilością płatków bo gdy wchłoną za dużo masy to nie ulepimy kulek. Kulki należy lepić wilgotnymi rękoma - łatwiej nadaje się masie kształt.
Ulepione kulki wkładamy do lodówki aby się utwardziły.
Całość zajmuje około 20 minut a radość i przyjemność z jedzenia bezcenna.
Poniżej coś przy czym kulki będą smakować jeszcze bardziej.
poniedziałek, 7 czerwca 2010
Rower i biegi kontra codzienność.
Nie planuję żadnych wypadów rowerowych, żadnego biegania. Mając dwójkę małych dzieci nie ma to sensu. Co z tego, że w głowie zrodzi się plan przebiegnięcia 20 km jak w ten dzień dziecko zasypiające codziennie przed 20 zasypia po 21.Ucieka godzina, którą człowiek miał poświęcić na wylanie litrów potu.
Czasem wybiegając po dniu zabaw z dzieciakami po pierwszym kilometrze wiem, że mój ambitny plan zostanie zmodyfikowany o 30-40%.
Nie to, ze nie dam rady - zwyczajnie nie mam ochoty. Przebiegam wtedy założone minimum - 10 km i jestem usatysfakcjonowany.
Ktoś może zarzucić, ze nie mam w sobie ducha wojownika. To prawda- ale dzięki temu mam cały czas frajdę z pokonywania kilometrów. Kurczowe trzymanie się planu potrafi zabić ducha.
Wczoraj zamiast wrócić po pracy do domu poczułem jedność z szosą i zrobiłem sobie dodatkową godzinę jazdy na rowerze. Nie planowałem. Wiedziałem, ze dzieciaki już śpią i mogę sobie na to pozwolić. Zamiast pojechać prosto - skręciłem i zrobiłem mały objazd.
Przejechałem znajomą trasę, zobaczyłem jak sobie radzę na podjazdach, powdychałem spaliny i z uśmiechem na twarzy wróciłem do domu. Do tej rowerowej wycieczki wrócę w następnym wpisie.
W życiu duchowym także nie planuję. Z reguły wielkie plany niweczyła codzienność i prowadziło to tylko do niepotrzebnych frustracji. Mając ileś tam lat doświadczenia człowiek intuicyjnie wyczuwa co mu w danej chwili pomoże.
To jak z jazdą pod górkę. Nie zastanawiam się na jakim przełożeniu je pokonam - dostosowuję je intuicyjnie. Tak jak połykając szosowe kilometry poznaje się swoje możliwości i zespala się je z rowerem tak z upływem lat umie się dostosować modlitewny rytm do kondycji duszy.
Rytm - słowo klucz tego bloga.
Czasem wybiegając po dniu zabaw z dzieciakami po pierwszym kilometrze wiem, że mój ambitny plan zostanie zmodyfikowany o 30-40%.
Nie to, ze nie dam rady - zwyczajnie nie mam ochoty. Przebiegam wtedy założone minimum - 10 km i jestem usatysfakcjonowany.
Ktoś może zarzucić, ze nie mam w sobie ducha wojownika. To prawda- ale dzięki temu mam cały czas frajdę z pokonywania kilometrów. Kurczowe trzymanie się planu potrafi zabić ducha.
Wczoraj zamiast wrócić po pracy do domu poczułem jedność z szosą i zrobiłem sobie dodatkową godzinę jazdy na rowerze. Nie planowałem. Wiedziałem, ze dzieciaki już śpią i mogę sobie na to pozwolić. Zamiast pojechać prosto - skręciłem i zrobiłem mały objazd.
Przejechałem znajomą trasę, zobaczyłem jak sobie radzę na podjazdach, powdychałem spaliny i z uśmiechem na twarzy wróciłem do domu. Do tej rowerowej wycieczki wrócę w następnym wpisie.
W życiu duchowym także nie planuję. Z reguły wielkie plany niweczyła codzienność i prowadziło to tylko do niepotrzebnych frustracji. Mając ileś tam lat doświadczenia człowiek intuicyjnie wyczuwa co mu w danej chwili pomoże.
To jak z jazdą pod górkę. Nie zastanawiam się na jakim przełożeniu je pokonam - dostosowuję je intuicyjnie. Tak jak połykając szosowe kilometry poznaje się swoje możliwości i zespala się je z rowerem tak z upływem lat umie się dostosować modlitewny rytm do kondycji duszy.
Rytm - słowo klucz tego bloga.
Subskrybuj:
Posty (Atom)